sobota, 28 lutego 2015

#4 Szereg dyskusji


Do you know what your fate is?
And are you trying to shake it?
You're doing your best and
Your best look
You're praying that you make it

   Od piętnastu minut leżałam w łóżku, zbierając się do wstania, jednak szło mi to nieco opornie. Czułam się tak, jakby w mojej głowie płonął żywy ogień. Dochodziła do tego susza, jaka zawładnęła całą moją jamą ustną. Co się, do cholery, wczoraj działo? Pustka. Wytężałam umysł jak tylko mogłam, ale było to niepotrzebne tracenie czasu. Ostatnią rzeczą, jaką zakodowałam w głowie, była rozmowa z Ino i Temari dotycząca polityki.
   Zabawne. Nigdy nie interesowałam się polityką.
   Wciąż zadawałam sobie jedno pytanie; jak dotarłam do domu? Naruto? Ino? Shikamaru, Hinata? Przecież wszyscy pili. Może jakimś cudem pobudziłam drzemiące we mnie umiejętności radzenia sobie w ciężkich sytuacjach i sama zamówiłam taksówkę? To by wyjaśniało, dlaczego miałam na sobie dokładnie te same ubrania. Gdyby przywiózł mnie tu któryś z przyjaciół, zostałabym przebrana w jedną z piżam, którymi lepiej nie szczycić się w towarzystwie. Tak przynajmniej robili kiedyś, kiedy jeszcze byliśmy niesfornymi, buntowniczymi dzieciakami z liceum. 
   Nienawidziłam tej czarnej dziury, która pojawiała się po wypiciu zaledwie kilku piw. Nie ma co, potężna głowa!
   Równie dobrze, zamiast dumać nad całą sytuacją i dochodzić do prawdy okrężnymi ścieżkami, mogłam wyjść z pokoju i zapytać o wszystko Ino. Jej praktycznie nie dało się upić, czym wiecznie się szczyciła. Ale coś mnie powstrzymywało. Hm, może własna duma, która była już wystarczająco urażona? Nie chciałam słuchać jej wywodów i komentarzy pełnych podtekstu. Nie starała się być wobec mnie litościwa w takich sytuacjach, przeciwnie - to ona zawsze uświadamiała mi, co się ze mną działo. 
   Westchnęłam ciężko, po czym zmusiłam się do wstania z łóżka. Z każdym ruchem moja głowa robiła się coraz cięższa, a wczorajszy alkohol podskakiwał w żołądku jak szalony, domagając się wolności. No pięknie. Jakby mało było bólu i suchości, to jeszcze targały mną torsje! Kyrie Elejson. Nigdy więcej nie piję. Kropka.
   Chwiejnym krokiem skierowałam się do drzwi, wahając się chwilę przed ich otwarciem. Gdy jednak już to zrobiłam, dostrzegłam Ino krzątającą się po kuchni. Zajmowała się właśnie krojeniem chleba i nic nie wskazywało na to, żeby odczuwała jakiekolwiek skutki uboczne wczorajszej imprezy. Urgh. 
   - Dzień dobry - rzuciłam na przywitanie, wkładając w te dwa słowa masę zażenowania.
   Akurat się po coś schylała, toteż wystrzeliła zza lady jak oparzona. Przez dłuższą chwilę przyglądała mi się w milczeniu, jakby oceniając, czy wszystko było ze mną w porządku.
   Kiedy już to zrobiła, a efekt ją usatysfakcjonował, wykrzywiła usta w bezczelnym uśmiechu. Zaczyna się.
   - Sakura! - krzyknęła, a ilość decybeli w jej głosie niemalże przebiła mi bębenki. - Jak się czujesz?
   - Bywało lepiej - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, kierując się w stronę stolika. Zajęłam miejsce na jednej z kanap, po czym wbiłam w przyjaciółkę grobowe spojrzenie. - Racz być nieco ciszej - dodałam, unosząc znacząco brew.
   Miała naprawdę wyśmienity humor. Nawet trochę jej tego zazdrościłam, choć miałam pewne obawy co do tego, co, albo raczej kto go spowodował. 
   - Przepraszam, księżniczko - wymamrotała, wydymając usta. - Nie jesteś ani trochę podekscytowana?
   Zacisnęłam wargi w cienką linię, kompletnie nie rozumiejąc o co jej chodzi.
   - Kacem? Wiesz, miałam gorsze - odparłam z ironią, wplątując dłoń w lekko przetłuszczone włosy. - Czemu jesteś taka zadowolona? Coś się stało z Kibą?
   Zamrugała kilkukrotnie. Albo to ja nadal nie wytrzeźwiałam, albo nie rozumiałyśmy się w tej chwili za grosz. Jej mina z każdą chwilą upewniała mnie, że to ten drugi wariant nie mija się z prawdą.
   - Haruno, ty naprawdę nic nie pamiętasz? - zagrzmiała, krzyżując ręce na piersiach. Jej wyraz twarzy wzbudził we mnie mieszane uczucia. - Boże!
   Dobra, sprawa była poważna. Jeśli Yamanaka używała słów, którymi zwracała się w stronę tych tam, z góry, to musiała mieć do tego konkretny powód. Zazwyczaj słyszałam je tylko w sprawach najwyższego kalibru, na przykład "Jezu, zerwałam z nim", "Boże, nie skończę tych studiów!" albo "Matko Boska, widziałam dzisiaj torebkę Chanel na wyprzedaży!". Tym razem również coś musiało się stać i miałam dziwne przeczucie, że wszystko kręci się wokół mnie.
   - No... - odezwałam się w końcu, nie wiedząc, jak definitywnie na to zareagować. - To nie przez Kibę?
   Plasnęła się z otwartej dłoni w czoło. Poczułam się jak małe, bezsilne dziecko, nad którym musiała sprawować pieczę. Przecież równie dobrze radziłam sobie sama, nie? Nie? Nie.
   - Spróbuję powoli. Zdajesz sobie sprawę, jak wróciłaś do domu?
   Pokręciłam głową, a blondynka wydała się jeszcze bardziej zniecierpliwiona.
   - A to, co działo się tutaj? Albo jak wydostałaś się z klubu? Nie załamuj mnie! - jęknęła, wpatrując się we mnie wyczekująco.
   Zabije mnie. Albo ja siebie.
   - Nic, a nic.
   Mlasnęła z niezadowoleniem.
   - Ostatni raz tyle wypiłaś! - oznajmiła hardo. Mogłam wspomnieć, że to ona mnie do tego namawiała, a także, że trzy piwa to nie jest chyba "aż tyle", ale milczałam. - Sasuke.
   Zmarszczyłam brwi.
   - Co "Sasuke"? 
   Wyglądała na załamaną. Kiedyś będę musiała pogodzić się z tym, że to przeze mnie dostanie rozchwiania emocjonalnego. Mimo wszystko, nadal nie miałam pojęcia, o czym mówi. I nie powinna mieć mi tego za złe. Najpierw opowiada o mojej amnezji, powrocie do domu i piciu, a potem nagle wyskakuje z Uchihą - nawet największy logistyk zdołałby się pogubić.
   - Ty naprawdę nic nie pamiętasz - pokręciła głową, nie kryjąc niedowierzania. - Sasuke, ignorantko. Sasuke odwiózł cię pijaną do domu. 
   Nie. Nie. Nie, nie, nie. Nie. Po prostu nie. 
   Tylko nie arogant.
   Robiła sobie ze mnie jaja.
   Skłamała!
   - Kiepski żart - oceniłam, wykrzywiając usta w grymasie.
   Jej mimika nie wskazywała dowcipu. Ba, nie dostrzegłam nawet cienia uśmiechu, żeby mieć choć kilka procent szans na to, iż ma zbyt dobry humor. 
   - Liczyłam na to, że opowiesz mi, co się działo - stęknęła, podpierając łokieć na blacie.
   Uniosłam brwi, nadal przetrawiając to, co powiedziała.
   - Niby dlaczego on miał mnie odwozić? - wypaliłam ze złością, wbijając w nią roziskrzone spojrzenie. - Przecież mogłaś zrobić to ty, albo Naruto, albo ktokolwiek!
   Zdziwiłam ją. Być może nie spodziewała się, że jakakolwiek persona płci żeńskiej wolałaby spać po pijaku na ulicy, niż żeby do domu odwoził ją Uchiha Sasuke. Właśnie - bo dokładnie to bym wolała. Kultura wymagała ode mnie, żebym teraz grzecznie mu podziękowała, co byłoby najbardziej żenującym przedsięwzięciem na świecie. Przynajmniej dla mnie, po tym, jak wczorajszego wieczora siarczyście wyraziłam swoją niechęć względem jego osoby.
   - Byliśmy pijani - odpowiedziała w końcu, taksując mnie spojrzeniem. - Poza tym, Naruto dowiedział się o tym już po fakcie, kiedy Sasuke cię zabrał - dodała z lekką urazą.
   Nie ma co, pocieszyła mnie! 
   - Jak to po fakcie?
   - No... Sasuke powiedział, że zachowywałaś się, delikatnie mówiąc, idiotycznie.
   Pięknie. Ostatnim z moich marzeń było zachowanie godne idiotki akurat przed tym gburem. Postanowiłam już nigdy, nigdy nie pić. Co prawda powtarzałam to setki razy, aczkolwiek tym razem zamierzałam się dostosować.
   - Która godzina? - zapytałam, szukając na ścianach zegarka.
   Ino nie wyglądała na zadowoloną ze zmiany tematu.
   - Jedenasta - oznajmiła, wracając do krojenia chleba. - Spokojnie, nie spóźnisz się na rozmowę.
   Zamarłam. Podniosłam na nią zrezygnowane spojrzenie. Dotąd nawet nie pomyślałam o zaplanowanym spotkaniu w kancelarii.
   - Naprawdę nie jest z tobą najlepiej, Haruno - skwitowała, kierując się w stronę lodówki i wyciągając z niej butelkę wody. Chwilę później leżała ona w moich dłoniach. - Chyba będzie ci potrzebna.
   Sztywno wstałam od stołu, ściskając napój w dłoni. Za dużo informacji jak na jeden ranek, tym bardziej zamroczony kacem. 
   - Idę się wykąpać - rzuciłam od niechcenia, po czym skierowałam się w stronę łazienki.


   Zanim dane mi było nawilżyć ciało w gorącej wodzie, pozbyłam się z żołądka wszelkich toksyn, jakie od wczoraj się w nim kotłowały. Nie mogłam ukryć, że poczułam dzięki temu olbrzymią ulgę, a prezent od Ino naprawdę się przydał.
   Zamoczyłam nogę w żarliwej, pachnącej cieczy, rozkoszując się pierwszym doznaniem. Nic nie relaksowało mnie bardziej niż kąpiel. Wolno zanurzyłam całe ciało, układając głowę w rogu wanny, na stercie wodoodpornych poduszek zakupionych przez moją przyjaciółkę. Chwilę leżałam w bezruchu, jednak w końcu opuściłam powieki i rozluźniłam całe ciało. 
   Cisza. Albo do kolejnych zalet tego pomieszczenia mogłam zaliczyć dźwiękoszczelność, albo Yamanaka była do tego stopnia zirytowana moim zanikiem pamięci, że w ramach protestu postanowiła się zbuntować i nic nie mówić. W każdym razie, ten stan rzeczy całkowicie mi odpowiadał. Nawet, jeśli przez mój umysł przechodziły najbardziej irracjonalne myśli, jakie kiedykolwiek mnie nawiedzały.
   Sasuke Uchiha odwiózł mnie pijaną do domu, a ja tak po prostu tego nie pamiętałam?
   W wiele rzeczy byłabym w stanie uwierzyć, ale nie w to. Najważniejszym argumentem, który byłby w stanie to potwierdzić jest fakt, że Uchiha nigdy nie zainteresowałby się pijaną laską, która już pierwszego dnia zalazła mu za skórę. Niby dlaczego miał mi pomóc? Nie miał ku temu absolutnie żadnego powodu, nawet nikłej korzyści. Nie uwerzyłabym nawet w to, że chciał mnie wykorzystać - mógł mieć każdą kobietę z klubu, na co mu więc była średniej urody ,,prostaczka", w dodatku kompletnie nieświadoma swoich poczynań?
   Ale Ino nie miała motywu, żeby kłamać. Nawet ona nie była na tyle brutalna, by robić sobie jaja z dziewczyny, która poniekąd straciła odrobinę pamięci. 
   Miałam ochotę przyłożyć sobie z otwartej dłoni w czoło. Prawda była taka, że tylko jednej rzeczy bałam się jak ognia. Tego, że jakimś cudem mogło między nami do czegoś dojść. To prawda, już niejednokrotnie byłam ofiarą libacji i dwa, może trzy razy nie pamiętałam, co działo się podczas takich nocy, ale zawsze od początku do końca trzymali się ze mną przyjaciele. 
   Dalej, dalej... myśl, Sakura. Przypomnij sobie.
   Zaczęłam namydlać nogę swoim kokosowo-konwaliowym płynem do kąpieli. Uwielbiałam napawać się tym zapachem. Był na tyle odprężający, że albo wszystkie rozmyślania schodziły na boczny tor, albo wręcz przeciwnie - mój umysł zaczynał pracować na dwukrotnie szybszych obrotach. Dobrze. Już wcześniej ustaliłam, że ostatnią rzeczą, jaką dane mi było zapamiętać, była zawzięta dyskusja na temat polityki. Potem otworzyłam piwo i...
   Hinata kazała mi przystopować. Tak, tak! Później chciałam chyba iść do łazienki, ale...
   Co ty robisz, prostaczko?
   Próbuję ci uświadomić, że wcale nie jestem pijana. Co zrobisz, Sasuke?
   Uspokój się. Oblałaś mnie piwem, a teraz liczysz, że...
   Stłumiłam pisk, doświadczając zamroczonych przebłysków.
   Ja...
   Próbowałam go pocałować.
   Próbowałam pocałować Uchihę!

***

   Nigdy nie przepadałem za odwiedzaniem więzienia. Robiłem to tylko i wyłącznie ze względu na brata, choć ten odwiecznie polecał mi zająć się samym sobą i swoim życiem. Problem w tym, że ja nie potrafiłem. Znałem Itachiego jak nikt inny i doskonale wiedziałem, że od ponad roku siedzi w więzieniu za niewinność. Ba, miał tutaj zostać przez resztę swojego życia! Do czego, rzecz jasna, nie miałem zamiaru dopuścić.
   Przyzwyczaiłem się do obecności strażnika stojącego za moimi plecami, choć nie do końca to lubiłem. Dokładnie tak samo było z tym kwadratowym, do porzygu białym pomieszczeniem, w którym jedynymi rzeczami były dwa krzesła i niewielki stół, oddzielający więźnia od gościa. Dziwiłem się nawet, że nie ma tutaj echa. 
   Ilekroć zmieniałem położenie swoich tęczówek, tym bardziej się irytowałem. Biel, biel, biel, szarość z bielą. Przez kilka minut w oczekiwaniu na Itachiego niecierpliwiłem się bardziej, niż siedząc w poczekalni u lekarza przez kilka godzin. Choć, trzeba przyznać, że już od dłuższego czasu nie byłem narażony na "stanie w kolejce".
   Rozmyślania gwałtownie przerwał mi skrzyp otwieranych drzwi i odgłos dwóch par butów uderzających o posadzkę. Kątem oka zerknąłem na przybyszów, dostrzegając od razu uśmiechniętego od ucha do ucha braciszka.
   - Jak się masz, Sasuke? - zawołał, grzecznie pozwalając, by strażnik doprowadził go do krzesła naprzeciwko mnie. Gdy Itachi już zajął miejsce, przemiły pan tradycyjnie zdjął z jego nadgarstków kajdanki, po czym wyciągnął w moją stronę dłoń. Wepchnąłem w jego rękę garść banknotów, a chwilę po tym ten opuścił pomieszczenie wraz ze swoim współpracownikiem. - Dawno cię tu nie było.
   Uniosłem brwi, przyglądając się temu, jak rozmasowuje czerwone ślady na swoich nadgarstkach. Współczułem mu, a jednocześnie plułem w twarz samemu sobie. Tyle razy obiecywałem, że go stąd wyciągnę. Tak wiele razy powtarzałem, że jeszcze oddadzą mu odszkodowanie za zniesławienie w takiej wysokości, że śmiało będzie mógł odebrać firmę Madarze. Co działo się tymczasem? Mimo, że jak ostatni baran nie zrobiłem póki co nic co mogłoby mu pomóc, on był szczęśliwy przez samo to, że go odwiedziłem. Nie miałem prawa nazywać się bratem. On przez oddanie względem mnie odsiadywał dożywocie, a ja bawiłem się w biznesmena.
   - Stęskniłeś się? - wydusiłem w końcu, starając się włożyć w te słowa jak najwięcej obojętności.
   Itachi pokręcił głową z wyraźnym rozbawieniem.
   - Można tak powiedzieć - przyznał, opierając łokieć o blat stolika. - Co słychać?
   Zadawał mi to pytanie za każdym razem. Ostentacyjnie odpowiadałem, że wszystko w porządku, ale tym razem nie byłem w stanie się na to zdobyć. Miałem dość rozmów grzecznościowych. 
   - Skinsi grali wczoraj w Rendanie - oznajmiłem, krzyżując ramiona na torsie. - Ostatni koncert z tej trasy.
   Kiwnął głową, marszcząc brwi w geście niezrozumienia.
   - I co?
   - Teraz będę miał więcej czasu.
   Najwidoczniej zrozumiał, bo jego oczy natychmiast rozbłysły niebezpiecznym blaskiem. Nigdy nie pochwalał moich planów dotyczących zabrania go z tego parszywego miejsca, ale robił to tylko i wyłącznie przez swoje zamartwianie się o mnie.
   - Sasuke - zaczął spokojnie, zaciskając usta w wąską linię. - Daj już spokój ze swoimi planami, to niepotrzebne.
   Zabawne. Wolał do końca życia grać w karty z kolegami-kryminalistami?
   - Myślisz, że choć trochę obchodzi mnie twoje zdanie?
   Roześmiał się.
   - Arogant - skwitował, wzdychając ciężko. - I w dodatku...
   - Infantylny - dokończyłem za niego, dziwiąc się samemu sobie. Przed oczami na krótką chwilę stanął mi obraz różowowłosego potwora, jednak szybko go odpędziłem. - Nie zmieniaj tematu! - żachnąłem się.
   Itachi udał urażonego, jednak w końcu westchnął w geście rezygnacji.
   Ciekawe, jak miała się Sakura? Zwinąłem się z ich mieszkania chwilę po tym, jak zasnęła. Sam nie do końca rozumiałem, dlaczego spełniłem jej prośbę. Dlaczego w tamtej chwili okazałem słabość przed samym sobą? Przez cały czas odtwarzałem w pamięci obraz jej zielonych oczu zbitego psa, a także uczucie ciepła, jakie zawładnęło moim ciałem po zetknięciu z jej delikatną skórą. Ona...
   - Ej, Sasuke! - krzyknął mój brat, strzelając mi palcami tuż przed nosem. - Czy ty w ogóle mnie słuchasz?!
   Uniosłem brwi. Nie słuchałem.
   - Oczywiście, że tak - skłamałem, tupiąc nerwowo nogą. - Więc oznajmiam ci, że nie dam sobie z niczym spokoju i nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie - wyjaśniłem.
   Jego mina ostatecznie upewniła mnie w fakcie, że mówił o czymś całkowicie innym.
   - Więc zgadzasz się z tym, co powiedziałem? - zapytał.
   Nie miałem pojęcia co takiego powiedział, ale nie zostało mi w tej chwili nic poza improwizacją. 
   Niepewnie kiwnąłem głową, co okazało się złym posunięciem, bo Itachi spochmurniał.
   - Przed chwilą stwierdziłem, że możesz przez to zginąć i powinieneś zrezygnować. Co prawda zgodzenie się ze mną powinno być normą, ale jako, że dobrze cię znam... - zakomunikował, taksując mnie spojrzeniem. - Co się z tobą dzieje? - dociekał, uśmiechając się podejrzliwie.
   Człowiek przez chwilę nie uważa i od razu coś musi się z nim dziać. Z moich wspomnień wynikało, że skończyłem szkołę średnią dobrych kilka lat temu i nie musiałem się więcej nikomu podporządkowywać.
   - Nic - odpowiedziałem zwięźle.
   Nadal nie przestał mi się przypatrywać, co powoli robiło się irytujące.
   - Dziewczyna?! - wypalił, uderzając dłonią w stół i niemalże wstając z ekscytacji. - Poznałeś kogoś?!
   Posłałem mu jedno z najbardziej krytycznych spojrzeń, na jakie tylko było mnie stać. 
   - Mówię ci o tym, że znajdę sposób, żeby... - zerknąłem niepewnie na drzwi, upewniając się, że strażnicy nadal znajdują się za ich granicami. - Żeby cię stąd wyciągnąć, a ty pytasz mnie o dziewczynę?
   Pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z siebie.
   - Po tobie można spodziewać się wszystkiego. Nie mrugnąłbym nawet, gdyby ktoś mi powiedział, że po kryjomu wyruszyłeś na rejs dookoła świata - palnął, szczerząc się głupio. - Ale zakochany Sasuke Uchiha? To prawdziwy przełom!
   - Nie zakochałem się! - zaprotestowałem natychmiast, gniewnie wydymając policzki. - Skretyniałeś do reszty! 
   Wyglądał tak, jakby po części otrzymał to, czego oczekiwał. Na jego twarzy mieszały się ze sobą satysfakcja i zaciekawienie, a ja miałem ochotę po prostu wstać i wyjść.
   - Kto? - wybąkał, niemal układając usta w tzw. "dziubek".
   Mój brat oszalał.
   - Załatwię ci lekarza - oświadczyłem, twardo wpatrując się w jego przenikliwe tęczówki.
   Naburmuszył się.
   - Nie to nie - odparł z urazą, wbijając wzrok w ścianę po swojej lewej stronie. - Prędzej czy później i tak się dowiem, od Kiby albo Naruto - zauważył, próbując mnie sprowokować.
   Nie miałem zamiaru ulec jego tanim gierkom. Być może wyciągał z tej dwójki wszelkie informacje na temat mojej osoby, ale tym razem nawet oni nie będą niczego wiedzieć. Chwila, czego wiedzieć? Przecież ja nie miałem żadnej dziewczyny, nie zakochałem się! To jedna, wielka bzdura. Już prawie zapomniałem, że gierki umysłowe Itachiego są tak pokręcone, że przez nie często zaczynałem bronić się przed czymś, co nawet nie miało miejsca. 
   Przecież ja nawet nie lubię Sakury.
   - Próbuj - poleciłem.
   Jeden zero dla młodszego z braci. Mina więźnia natychmiast zrzedła, wprowadzając do pomieszczenia jeszcze bardziej ponurą atmosferę. Problem w tym, że pod maską rozczarowania, dostrzegłem w jego oczach nić zastanowienia.
   Rozmowa powoli zaczynała mnie nudzić, a jego głupie podejrzenia bawić. Mieliśmy milion innych, ważniejszych tematów do rozmów, tymczasem on wolał dyskutować o bzdetach. W tych sprawach nieco się różniliśmy. Ja intensywnie myślałem o zdobywaniu informacji, na wszelkie możliwe sposoby, a on z wolna przyzwyczajał się do obecnej sytuacji.
   I tego właśnie nie potrafiłem mu wybaczyć.
   Nasi rodzice stracili kontakt z większością rodziny lata temu, gdy świadomie zbuntowali się panującym w niej zasadom. Okazało się, że wszystko poszło po ich myśli - ojciec założył Uchiha Company, która z szybkością światła stała się jedną z najlepiej prosperujących firm budowlanych nie tylko w Japonii, ale i w całej Azji. Przez lata prowadzili szczęśliwe życie z dwójką synów, do czasu, aż zdarzył się wypadek. Wypadek, w którym zginęli oboje. Itachi kończył wtedy zaledwie siedemnaście lat, jednak wziął na siebie trud prowadzenia domu, wychowywania mnie, a także kończenia szkoły. Prawnie opiekował się nami wujek od strony matki - Obito - jednak pracował za granicą. Mój brat miał zostać prawowitym właścicielem firmy, jednakże nie był pełnoletni. Oddał ją w posiadanie Madarze, naszemu drogiemu, znienawidzonemu przez rodziców stryjowi, który sprytnie to wykorzystał. 
   A teraz prowadzi ją, choć poniekąd zrobił z niej przykrywkę dla swoich szemranych interesów. Tyle szczęścia, że chociaż posiadał czterdzieści pięć procent udziałów Itachiego, ja - zyskując pełnoletniość - również stałem się w połowie jej właścicielem. Szkoda, że nie wiedział o tym nikt poza Madarą, Kibą i Naruto. Pozostałych dziesięć procent należało do reszty wspólników. 
   W sporym skrócie: relacje członków rodziny Uchiha i przestrzeganie przez nich prawa nigdy nie miały prawa bytu. Nie ja to zapoczątkowałem, ale teraz miałem zamiar to skończyć.
   - Dobra - wybełkotał Itachi, przyglądając mi się spod byka. - Wykalkulowałem sobie kilka rzeczy. Kiedy byłeś tutaj tydzień temu, zachowywałeś się całkiem normalnie, więc musiało się to stać podczas ostatnich kilku dni. Wczoraj był koncert w Rendanie, tak? Hm...
   - O czym ty...
   - Nie przerywaj - ryknął ostrzegawczo, machając na mnie ręką. - Musiałeś poznać tę dziewczynę tam. Jako iż liczba fanek Skinsów stale wzrasta, a przede wszystkim liczba zakochanych w tobie kobiet, to nie mogła to być żadna z nich. Już nawet nie przez sam fakt, że są tylko fankami ,,właściciela najlepszego klubu w Japonii", a przez to, że zawsze olewasz ich zaloty.
   Wykrzywiłem usta w grymasie.
   - Wiesz to od Kiby czy Naruto? - zapytałem z ironią, nie do końca wiedząc, czy rzeczywiście chcę usłyszeć odpowiedź.
   - Od Hinaty - oznajmił bez skrępowania, a ja powstrzymałem się od opuszczenia rąk. 
   Tak, to całkiem normalne, że dziewczyna mojego przyjaciela odwiedza w więzieniu mojego brata-kryminalistę i rozmawia z nim o moich relacjach z fankami! Powinienem chyba poczuć się zażenowany, ale już nic nie mogło mnie zdziwić. 
   - Ojej, a w zamian oferujesz jej przepisy na różnego rodzaju dania? Przyjaciółki-gospodynie? - prychnąłem, opierając przedramiona na stoliku.
   Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
   - Hinata jest wyjątkowo ciepłą osobą i bardzo ją lubię. To miła odmiana, gdy ktoś rozmawia z tobą o czymś innym, niż plany napaści na własną firmę czy włamanie się do archiwum policyjnego - obwieścił z sarkazmem, nie dając mi szansy na jakąkolwiek odpowiedź. - Wracając do moich spostrzeżeń, musi to być jedna z tych dwóch dziewczyn, które miały wrócić ze Stanów, co?
   Otworzyłem usta z zamiarem zripostowania pierwszej części jego wypowiedzi, jednakże druga kompletnie wmurowała mnie w krzesło.
   Wiedziałem, że Itachi jest cholernie inteligentny, ale czasami naprawdę mnie przerażał. Zdawało mi się, że potrafi czytać ze mnie jak z otwartej księgi, a teraz jeszcze okazało się, że ma niewykryte skłonności detektywistyczne.
   - Zgadłem - ucieszył się, poruszając brwiami w górę i w dół jak małe dziecko.
   Odetchnąłem głęboko, chcąc raz na zawsze zakończyć ten idiotyczny temat. 
   - Jesteś bardziej wścibski niż dziennikarze, moje fanki i Naruto z Kibą razem wzięci - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, splatając palce obu dłoni. - Tak więc...



   Dziesięć minut później Itachi wpatrywał się we mnie jak w idiotę, co nie było przyjemnym doświadczeniem. Opowiedziałem mu wszystko od deski do deski, pomijając tak mało istotne fakty jak to, że położyłem się obok Sakury, to, że złapała moją dłoń czy to, że przez chwilę wydawała mi się ładna.
   - Więc... odwiozłeś ją do domu, położyłeś do łóżka i po prostu wyszedłeś? - skrócił końcówkę mojej opowieści, posyłając mi sceptyczne spojrzenie. - Nic się między wami nie stało? Nic, a nic?
   Westchnąłem, rozkładając dłonie w geście usatysfakcjonowania. W KOŃCU ZROZUMIAŁ. 
   - Mówiłem ci - przypomniałem, zsuwając się po krześle tak bardzo, że niemal na nim leżałem. - To ty ubzdurałeś sobie, że poznałem dziewczynę.
   Zrobił skruszoną minę, nerwowo przebierając palcami.
   - Faktycznie, raczej nie polubiłbyś kobiety, która oblała cię piwem. Jesteś zbyt zapatrzony w siebie - wybąknął, a ja postarałem się zachować resztki cierpliwości. - Po prostu zobaczyłem coś w twoich oczach.
   To zabrzmiało jak denny tekst z taniego romansidła, więc jedynie się skrzywiłem. Mój brat najwyraźniej podłapał moje pełne politowania spojrzenie, bo ponownie machnął ręką, tym razem lekceważąco.
   - Wyglądałeś dokładnie tak, jak wtedy. Błysk w oku, zaintrygowanie, chęć życia bijąca od ciebie z każdej strony - zaczął wymieniać, a ja z każdym jego słowem stawałem się bardziej zagubiony. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście na początku naszej rozmowy przejawiałem szczęście, ale momentami Itachi znał mnie lepiej, niż ja sam. - Tak jak wtedy, gdy pojawiła się Aya.
   Zamarłem, wbijając wzrok w stół. To imię przesiąkało mnie do szpiku kości. Przywoływało wspomnienia - nie do końca wiedziałem, czy te dobre, czy wręcz przeciwnie. Zacisnąłem dłoń w pięść, przenosząc spojrzenie na swojego brata, który wydawał się w tej chwili tak poważny, jak w żadnym momencie naszej rozmowy dzisiejszego dnia. Wypowiedając owe imię stąpał po cienkim lodzie i doskonale o tym wiedział.
   - Wróćmy do ważniejszych spraw. Wydaje mi się, że...
   - Sasuke - przerwał mi gwałtownie, a jego głos był zimny, niemalże mrożący krew w żyłach. - Przestań od tego uciekać.
   Zagryzłem dolną wargę, żeby zachować resztki spokoju. Chciałem uniknąć tego tematu. Prawdę mówiąc, wolałem unikać go już zawsze. 
   - Nie zaprzeczysz, że są bardzo podobne, huh? Sakura jest chyba jedyną dziewczyną poza Ayą, która potraktowała cię w ten sposób przy pierwszym spotkaniu, nieprawdaż?
   - Przymknij się - syknąłem.
   Tak, jakby to miało w czymś pomóc. Mój brat w jednej chwili potrafił być przerażający, a w drugiej cieszył się z najgłupszych spraw. Potrafił kontrolować swoje emocje jak nikt inny i wiedziałem, że jeśli już rozpoczął tę rozmowę, to na pewno szybko jej nie skończy.
   - Jak ona wygląda? Powiedziałeś tylko, że ma różowe włosy. Nigdy nie spotkałem dziewczyny z różowymi włosami, musi być ciekawą postacią.
   Wykrzywiłem usta w bezczelnym uśmiechu.
   - A co? Już planujesz, jak ją poderwać? - zapytałem ze sztucznym rozbawieniem, wbijając zimny wzrok w jego obojętne tęczówki. - Deja vu?
   Westchnął, a ja zdałem sobie sprawę, jakie bzdury pieprzę. Dlaczego? Choć doskonale wiedziałem, jak wyglądała sytuacja. Choć doskonale wiedziałem, że Itachi nie miał na nic wpływu. To dalej miało swój ślad na mojej osobowości, wyciąganie tego na wierzch sprawiało, że czułem bolesne ukłucia, jak za pomocą igieł.
   - Nadal nosisz w sobie piętno przeszłości, co? - wywnioskował, przymykając na chwilę powieki i unosząc kąciki ust w uśmiechu, w którym nie dostrzegłem cienia wesołości. - To bezsensowne. 
   Przecież doskonale o tym wiedziałem. Nie nosiłem w sobie tamtych uczuć, jedynie żal.
   - Skończ już.
   Otworzył oczy, przyglądając mi się w tajemniczy sposób. W końcu jednak dostrzegłem na jego twarzy szczery, niewymuszony uśmiech.
   - Nie martw się, Sasuke! Sakurę-chan zostawiam dla ciebie!
   Wzniosłem oczy do sufitu, kiedy parsknął śmiechem. Sformułowanie "Sakura-chan" natychmiast skojarzyło się się z Uzumakim, co niemal do końca rozładowało napiętą atmosferę.
   Nim zdążyłem odpowiedzieć, do sali weszło dwóch strażników, obwieszczając, że wizyta dobiegła końca. Posłałem bratu zbulwersowane spojrzenie, jednak ten specjalnie się tym nie zraził. Najwidoczniej będę musiał zacząć działać na własną rękę. Już jakiś czas temu spostrzegłem, że Itachi umyślnie zbacza z tematu podczas naszych rozmów. Nie chciał, żebym się narażał.
   - Przeprowadzenie z tobą poważnej rozmowy jest awykonalne - stwierdziłem, obserwując, jak panowie zakładają na jego dłonie mosiężne kajdanki. 
   W odpowiedzi jedynie pomachał do mnie ręką.
   - Do zobaczenia, braciszku - mruknął, puszczając w moją stronę perskie oko.
   Chwilę potem siedziałem w pomieszczeniu całkiem sam, próbując zebrać się do wyjścia. Ta rozmowa wbrew pozorom dała mi bardzo wiele. Więcej, niż mogłem się tego spodziewać.



   Od ponad pół godziny próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek, co miało miejsce dzisiejszej nocy, aczkolwiek w mojej głowie wiało pustką. Ostatnią rzeczą, jaką w miarę udało mi się odtworzyć, był... pocałunek. Albo moment przed pocałunkiem, do którego prawdopodobnie i tak doszło.
   Po co ja, do cholery, w ogóle zaczęłam pić? Słuchanie Ino nigdy nie wychodziło mi na dobre. Chociaż, patrząc na to od innej strony, Naruto nigdy nie spuszczał mnie z oczu na imprezach. Nigdy. Nawet, kiedy raz odwiedzili nas z Choujim i Hinatą w Nowym Jorku, wszędzie za mną łaził i pilnował, by nikt się do mnie nie dobierał. A wczoraj? Nagle zniknął jego altruizm?
   Cóż, przepadnięcie jego nadzwyczajnej opiukuńczości równało się ze wściekłością, jaką zamierzałam wyładować na nim w najbliższym czasie.
   Na dodatek do tego wszystkiego, czułam się jak przemęczona do granic możliwości striptizerka z najtańszego, nocnego klubu, której płaci się procentami, a nie pieniędzmi. Moja głowa błagała o pomstę do nieba, a niebawem miałam spotkać się z prezesem kancelarii prawniczej ,,Hittori", czyli tej, która od kilkunastu lat cieszyła się najlepszą renomą. Zresztą, jej prezesem był sam Yunosuke Hittori, jeden z najlepszych prawników w całej Azji. Byłam wielką fanką tego pana i wiedziałam, że nigdy nie słynął z tego, że daje nowym taryfę ulgową, a ja jeszcze nawet nie zostałam przyjęta.
   Cudo...
   - Przestań walić w te drzwi, stalkerze! - Usłyszałam wrzask Ino, który wystarczająco mnie ocucił. Moje tęczówki odruchowo powędrowały w stronę wyjścia, zza którego dobiegł mnie dźwięk czyichś kroków, a także zatrzaskujące się drzwi. - Tak bardzo się stęskniłeś?
   Przez chwilę nie byłam stuprocentowo pewna, kim jest ów przybysz. Jego głośne dyszenie roznosiło się po domu wraz z uderzaniem butów o panele. 
   - Gdzie ona jest? 
   Zamarłam. Od dłuższego czasu, siedząc w tej wannie, nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, by się tutaj pojawił i bym mogła urządzić mu trzecią wojnę światową. Dlatego też, nie czekając ani chwili dłużej, wyskoczyłam z wanny, w drodze do wyjścia porywając jeszcze krótki, biały ręcznik, którym owinęłam ciało. Nie zważając na wodę, która spływała strumieniami z moich włosów, wybiegłam z łazienki i skierowałam się do salonu.
   - Uzumaki, idioto! - warknęłam na powitanie, odszukując spojrzeniem jego osobę. W końcu dostrzegłam blond czupynę, a także szerokie jeansy, bluzę adidasa i stare trampki. - Zabiję cię. 
   Jego reakcja pozostawiała wiele do życzenia. Przyglądał mi się z szokiem wymalowanym na twarzy, aczkolwiek szybko zmienił się on w sceptyzm. Może nieco by mnie to rozczuliło, gdyby nie fakt, że już moment później bez skrępowania jeździł wzrokiem po moim ciele.
   - Jak chcesz sobie popatrzeć na mokre dziewczyny, to won na basen. Będziesz miał taniej, niż w burdelu! - poleciłam, wykrzywiając usta w bezczelnym uśmiechu. - Poza tym, nie jestem w twojej lidze, z całym szacunkiem dla Hinaty. Czy ty nie chciałbyś, nie wiem jak to się mówi w podziemiu klubowym... ,,wpierdolu od typy"?!
   Westchnął, kompletnie nie przejmując się moim wybuchem.
   - Dupy - poprawił spokojnie, podnosząc moje ciśnienie do granic możliwości. - Powinienem się spodziewać, że się zirytujesz, jeśli raz w życiu nie będę cię niańczył.
   Ino syknęła, przewidując moją reakcję, nim jeszcze te słowa w ogóle do mnie dotarły. I się nie pomyliła. Miałam tylko mętlik w głowie dotyczący tego, że powinnam go skopać i wyrzucić przez balkon, czy być na tyle łaskawą, by zrobić jedynie to drugie.
   - Wiesz, jak dotarłam do domu, Naruto? - zapytałam, kierując się niebezpiecznie w jego stronę. - Z twoim kumplem, który może poszczycić się reputacją największego chama Tokio, o ile nie Japonii. Więc przestań wypominać mi, że nie potrafię poradzić sobie bez twojej opieki, kiedy pierwszy raz w życiu postanowiłeś zagrać macho i zostawić mnie pijaną, na pastwę losu w klubie, który doskonale znasz, i w którym kręcą się ludzie, których znasz jeszcze lepiej. Czy to jasne?
   Pokiwał głową, najwidoczniej nieco wystraszony moim spokojnym tonem. Gdzieś w głębi duszy czułam jednak, że się ze mną nie zgadza. Ba, sama się ze sobą nie zgadzałam. Przecież od zawsze dążyłam do tego, by w końcu się ode mnie odczepił. Tymczasem, gdy w końcu postanowił mi zaufać, jak dorosłej osobie, ja zaczęłam czepiać się go o błędy, które sama popełniłam.
   Jakie dojrzałe!
   - Możesz nie krzyczeć? - zapytał w końcu, przeczesując dłonią rozwichrzone włosy. - Nie tylko ty się wczoraj upiłaś. Być może cudowna kąpiel pomogła ci uporać się z kacem, ale nie wszyscy doznali bożego uzdrowienia. 
   Skrzywiłam się. Prawdę mówiąc, wcale nie udało mi się pozbyć kaca. Krzycząc na niego odczuwałam swego rodzaju ulgę, przez co na chwilę zapomniałam o koszmarnym bólu głowy. Na chwilę, bo skutecznie udało mu się przypomnieć mi skutki wczorajszego koncertu. Czy też, afterparty.
   - Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu ignorujesz to, co do ciebie mówię.
   Wzniósł oczy do sufitu, wyraźnie zniecierpliwiony moją paplaniną pełną wyrzutów.
   - Po prostu uważam, że przesadzasz - odparł ostrożnie, taksując mnie błękitnym spojrzeniem. - Znam Sasuke. Gdybym nie znał go wystarczająco dobrze, że nie byłbym pewny, czy mu zaufać, nigdy nie zostawiłbym cię z nim samej. I doskonale o tym wiesz.
   Przygryzłam wargę, co robiłam zawsze, gdy zaczynało brakować mi argumentów. Poniekąd miał rację. Kto jak kto, ale Naruto wiecznie traktował mnie jak coś, co mogłoby rozkruszyć się bez powodu. Odwiecznie się o mnie martwił, uważał, opiekował. Ufałam mu nawet bardziej, niżeli swojej najlepszej przyjaciółce, a to musiało coś znaczyć.
   Z drugiej strony moja duma i cechy charakteru wiedźmy domagały się, abym mimo wszystko nie popuściła i nadal się z nim kłóciła. Problem w tym, że tylko jedna rzecz mogłaby być ,,argumentem" w tej dyskusji. Pocałunek. Wiedziałam jednak, że gdybym mu o tym powiedziała, między nim a Sasuke pojawiłoby się spięcie, którego nie zdołałby rozwiązać nawet najlepszy psycholog.
   Jeden zero dla Uchihy, ja i Naruto zostajemy z niczym.
   - Wierzcie mi, wolałabym oglądać to przedstawienie, jako iż dawno nie widziałam waszych sprzeczek - wtrąciła się nagle Ino, przypominając nam o swoim istnieniu. - Jednak pragnę zauważyć, że Sakura ma piętnaście minut, żeby dostać się do kancelarii.
   Nie wiedziałam ile sekund minęło, nim przestałam wpatrywać się w nią jak ciele w malowane wrota. Nie wiedziałam również, czy zignorować brak czasu i wszcząć kolejną awanturę o bóg wie co, czy jednak próbować dostać się na ową rozmowę.
   Wybrałam to drugie.
   - Kiedy szłam się kąpać, mówiłaś, że jest dopiero jedenasta. Nie siedziałam w łazience dwie godziny! - zauważyłam, wzbraniając się przed jej informacjami.
   Uniosła dłoń i wskazała na zegarek, na który machinalnie spojrzałam. Jedenasta.
   - Zapomniałam kupić baterii.
   Wszystko przeciwko mnie.
   Wydałam z siebie dźwięk na podobieństwo "urrrghrghr" i zaczęłam biegać po całym mieszkaniu jak idiotka.
   - Podwiozę cię - zaoferował się blondyn, przyglądając mi się z rozbawieniem.
   - Nie, dziękuję! 
   - Zanim taksówka tu dojedzie, minie dwadzieścia minut. Poza tym, taxi to nie bmw, prawda?
   A mogłam go namówić, by został nauczycielem wf-u. 



   Musiałam przyznać, że jeśli Uzumakiemu naprawdę na czymś zależało, to bez problemu to dostawał. Właściwie, jego chęć działania równie dobrze mogła być wywołana strachem o to, co się z nim stanie, jeśli nie zdążę na rozmowę. Mógłby nie dożyć końca dzisiejszego dnia, a skoro miał już klub, bmw i dziewczynę, to najpewniej żal byłoby to zaprzepaścić. 
   Wysadził mnie przed samą kancelarią, bacznie mi się przyglądając.
   - Na pewno dasz sobie radę? - upewnił się, nie wyłączając silnika. - Zostałbym z tobą, ale naprawdę nie mogę. Sasuke wziął wolne już wcześniej, a ktoś musi dopilnować wszystkiego w klubie.
   - Pytałeś o to już sto razy - zganiłam go. - Poradzę sobie, jestem dużą dziewczynką.
   Westchnął, jednak ostatecznie kiwnął głową.
   - Zadzwoń, kiedy wyjdziesz - poprosił, a zaraz potem odjechał.
   Zaledwie pięć minut później biegałam po budynku redakcji jak oszalała, pytając nieznajomych ludzi, czy nie wiedzą, gdzie odbywają się rozmowy kwalifikacyjne. Wyglądałam jak sto nieszczęść. Nie miałam wyprasowanej białej bluzki, więc Ino ubrała mnie w swoją czarną sukieneczkę, obcisłą jak diabli, a do tego dobrała szpilki koloru węgla. Mokre włosy spięłam w wysokiego koka, nie mogąc zrobić z nimi nic lepszego. Tak czy owak, wyglądały na przetłuszczone.
   Konkurs na ,,wiochę roku" wygrałam jednak wówczas, gdy wpadłam do odpowiedniej sali i krzyknęłam "jestem!", zauważając dopiero po chwili, że nie skończono jeszcze rozmowy z poprzednią kandydatką.
   - Bardzo się cieszę - oznajmiła jakaś kobieta, unosząc brwi tak wysoko, że niemalże zniknęły w jej włosach. - Proszę poczekać na zewnątrz.
   Uśmiechnęłam się przepraszająco, stawiając kilka kroków w tył. Zaklęłam pod nosem, zajmując miejsce na skórzanej kanapie. Czy wyrobienie sobie gorszej opinii już na samym początku było w ogóle możliwe? Szczerze w to wątpiłam.
   Jedynym, szczęśliwym zrządzeniem losu było chyba to, że kandydatów przesłuchiwała jakaś obca kobieta. Gdybym zbłaźniła się tak przed Hittorim, najpewniej poszłabym prosto na most, żeby się z niego zrzucić. Szkoda tylko, że ta sytuacja miała również wady - byłam niemal pewna, że nie zdołam oczarować przemiłej pani zza biurka. O ile z mężczyznami było w miarę prosto, tak płeć piękna była przesiąknięta złem.
   Znałam to z autopsji.
   - Sakura Haruno?
   Uniosłam powieki, dostrzegając przed sobą młodą kobietę w krótkich, czarnych włosach i okularach. Uśmiechała się do mnie sympatycznie, co było miłą odmianą w ten ponury dzień.
   - Nasz prezes trochę się spóźnił, dlatego panna Kato przesłuchiwała tamtego kandydata. Teraz jest już na miejscu i prosił, żeby wezwać kolejną osobę - poinformowała. Zabawne. Zanotowałam przede wszystkim słowo ,,panna". Wcale mnie ono nie zdziwiło. - Tym korytarzem do samego końca, drzwi na lewo - dodała, wybudzając mnie tym samym z transu.
   Podskoczyłam, żeby zaraz gwałtownie podnieść się do pozycji stojącej. Pokiwałam z ożywieniem głową, a przerażenie zawładnęło całym moim ciałem. Wybełkotałam coś na kształt ,,dziękuję'' i ruszyłam we wskazanym kierunku, starając się nie przewrócić. Mój strach osiągnął apogeum dopiero w chwili, w której zapukałam do sali z numerem 31.
    - Proszę wejść!
   Dobra, Sakura. Dasz sobie radę.
   Pchnęłam wrota do swojej kariery wprzód, przekroczyłam próg, zamknęłam je za sobą i odważyłam się na to, by spojrzeć na swojego rozmówcę. 
   Wtedy zamarłam.
   Mężczyzna siedzący za biurkiem przez chwilę patrzył prosto w moje oczy, żeby w końcu roześmiać się perliście. Nie zdążyłam jeszcze pozbyć się tego śmiechu z głowy, a już słyszałam go ponownie.
   - Sakura Haruno - przemówił, podnosząc się z krzesła i opierając dłonie o blat biurka. Pokręcił głową, udając dezaprobatę. - Miło cię widzieć. Zechciałabyś usiąść?
   Nie, zechciałabym raczej uciec stąd jak najszybciej. 
   - Myślałam, że prezesem jest Hittori - wypaliłam bez zastanowienia.
   Na szczęście nie wziął moich słów do siebie. Westchnął teatralnie, a zaraz potem opadł leniwie na swoje poprzednie miejsce. Czułam, że przewierca mnie spojrzeniem na wylot.
   - Szanowny tatuś poszedł na urlop i zostawił mi firmę - wyjaśnił, splatając ze sobą dłonie. - Twierdzi, że jeszcze tu wróci, ale ja mam co do tego wątpliwości. Najwidoczniej szalenie polubił łowienie ryb na Hokkaido - wzruszył ramionami.
   Wydęłam wargi, nie ukrywając swojego zbulwersowania.
   - Myślałam, że nazywasz się Akasuna.
   Uśmiechnął się nieznacznie, nadal nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Cholera. Nadal uważałam, że jest słodki, a myślenie w taki sposób o potencjalnym szefie nie zwiastowało niczego dobrego.
   - I dobrze myślisz. Odziedziczyłem nazwisko po matce - wytłumaczył, biorąc głęboki wdech. - Znacznie ładniej ci w takim wdzianku, Sakuro Haruno.
   To było zdecydowanie nieprzyzwoite zachowanie. Teoretycznie, w życiu nie pomyślałabym, że ten facet może być prawnikiem. Był na to... za fajny? Tak, to chyba dobre określenie. Przystojny, młody, słuchał Skinsów i nie mógł odpędzić się w klubie od kobiet. Ponadto, skrytykowałam wczoraj jego jeansy. Piękny początek.
   - Tobie też - odparłam, nawiązując do jego garnituru. Zaraz jednak trzepnęłam gwałtownie głową. - To znaczy, panu. Panu też.
   Skrzywił się nieznacznie.
   - Z tego co pamiętam, jesteśmy na ty. Nie mam czterdziestu lat - obwieścił, poruszając znacząco brwiami. Zaraz potem ponownie wskazał mi krzesło. - Nie pomyślałbym o tym, że jesteś prawniczką.
   Zajęłam wskazane miejsce, podając mężczyźnie teczkę ze swoimi dokumentami. Liczyłam na to, że moje osiągnięcia chociaż trochę podniosą moje szanse.
   - I vice versa.
   Ponownie parsknął śmiechem, tym razem zanurzając nos w papierach. Korzystając z tego, że w końcu odwrócił wzrok ode mnie, odetchnęłam cicho. Albo to w pomieszczeniu było tak gorąco, albo zjadały mnie nerwy. Nie wiedziałam tylko, czy faktycznie były spowodowane rozmową samą w sobie.
   - Magister prawa w Lidze Bluszczowej - stwierdził z uznaniem, brnąc dalej w archiwa. Najpewniej spodziewał się co najwyżej NYU, ale ja lubiłam zaskakiwać. - Świetne oceny, dobre rekomendacje, kilka dodatkowych kursów. Wygląda na to, że zmarnowałaś pięć lat życia.
   Początkowo poczułam, że moje ego jest łechtane w nadzwyczajnie miły sposób. Zadarłam nos niemal pod sam sufit i wtedy Sasori postanowił zniszczyć mój, na powrót dobry, humor. Otworzyłam oczy nieco szerzej, hamując zdenerwowanie.
   - Co proszę?
   Zmarszczył brwi.
   - Skoro byłaś taką dobrą uczennicą na Columbii, pewnie nieczęsto wychodziłaś się zabawić.
   Co go to, kurczę, obchodziło?
   Zanim zdążyłam się powstrzymać, wywróciłam teatralnie oczami. Byłam już przyzwyczajona do tego, że wszyscy posądzają mnie o brak życia towarzyskiego. To znaczy, robili to w Nowym Jorku i pewnie mieli rację. Ino wykorzystywała każdą okazję, jaka jej się nadarzała.
   - To chyba świadczy o mnie dobrze jako o potencjalnym pracowniku, prawda? - wycedziłam przez zęby, ponownie konfrontując się z nim na spojrzenia.
   Uniósł wargi w łobuzerskim uśmiechu.
   - Oczywiście, że tak. Poza tym, jesteś charakterna, a to przydaje się w tej pracy - wychwycił, na chwilę przenosząc swoje spojrzenie na okno. Ciężko było go do końca rozszyfrować. - Dowiedziałaś się już na kogo wylałaś piwo?
   Nie chciało mi się wierzyć, że to wyciągnął. Poza tym, nadal się uśmiechał. Skoro wiedział, że przyjaźnię się z Naruto, to nie mógł mnie powstrzymać? Oczywiście, że nie. 
   - Bawi cię to? - zapytałam z wyraźną irytacją w głosie. - Mnie niezbyt.
   Na powrót odwrócił głowę w moją stronę, ponownie wiercąc swoimi migdałowymi tęczówkami dziurę w mojej twarzy.
   - Dostał to, na co zasłużył - skomentował, a ja znowu poczułam wobec niego przypływ pozytywnych uczuć. - Poza tym, dzięki temu spotkaniu wiem o tobie więcej, niż powiedziałaby mi pięciogodzinna rozmowa kwalifikacyjna. Jesteś bystra, pyskata i bez problemu potrafisz prowadzić logiczną dyskusję. Wystarczy, że nauczysz się, że na sali sądowej nie możesz niczego na nikogo wylać i jesteś przyjęta.
   Zamrugałam kilkukrotnie, próbując przyswoić sobie jego słowa. Czy on właśnie powiedział, że zostałam przyjęta? Tak po prostu? Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że przyglądam mu się z otwartymi ustami.
   - Nie rozumiem...
   - Wytłumaczę to w prostszy sposób - zaczął, wzdychając cicho. - Miło powitać mi panią w naszych skromnych progach, adwokacie Sakuro Haruno. Zaczynasz w poniedziałek o ósmej rano. Grafik, gabinet i zakres obowiązków dostaniesz od Kazumi. Spotkasz się też ze mną i odpowiem na wszystkie, możliwe pytania.
   Skończył mówić, ale sens jego słów średnio do mnie docierał. W głowie słyszałam tylko ruch wskazówek zegara, który wisiał na ścianie. Rozumiałam, co mówił. Domyśliłam się także, że Kazumi to przemiła pani z recepcji. Więc... dostałam pracę. I chociaż wiedziałam, że z takimi wynikami z uczelni to możliwe, nie śmiałabym przypuszczać, że pójdzie aż tak łatwo. Uniosłam wargi w szerokim, niezwykle szczerym uśmiechu. 
- Zrozumiałam, szefie - oznajmiłam, podnosząc się z miejsca. Sasori zrobił to samo, wyciągając w moją stronę dłoń. Ujęłam ją bez wahania, przepełniona zadowoleniem. - Dziękuję.
   Pokiwał głową, a w jego oczach dostrzegłam nić zainteresowania.
   - Do zobaczenia niebawem.
   


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


No witam was ponownie, miśki! :) Wygląda na to, że grono czytelników wzrasta, co przeogromnie mnie raduje <3333 I daje niezłego powera, o!

Było trochę komplikacji z internetem i już myślałam, że nie dostaniecie rozdziału dzisiaj, ale jednak mój laptop zdecydował się współpracować :D Mam nadzieję, że się spodoba ;)

Wiosna idzie!  



Hehe, do następnego!


7 komentarzy:

  1. No więc, rozdział podobał mi się - jak każdy tutaj zresztą. Ciekawi mnie postać Sasoriego w tym powiadaniu. Coś czuję, że będzie się z nim działo:D No cóż mogę powiedzieć... Wyczekiwanie do kolejnej soboty może być trochę bolesne, ale na pewno wytrzymam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, witam, cześć i czołem, i nie wiem jak jeszcze :>
    Na wstępie, od razu mówię, że chylę czoła za to, że dodajesz rozdziały raz w tygodniu. Naprawdę, nie lada sztuka, mam nadzieję, że uda Ci się tak do końca ;)
    Ekhem, zacznijmy od tego, że uwielbiam Twój styl pisania, taki lekki i przyjemny.
    Błędów brak, co najwyżej literówki, ale to normalne.
    Fabuła ciekawa, rozwija się powoli i baardzo dobrze ;d
    Powaliło mnie to, że Itachi jest w więzieniu i to na dożywocie o_o
    Soooł sad ;_;
    Jak widać nie traci przy tym swojego pięknego uśmiechu ;> Jak dla mnie Itachi to taka starsza babka-typowa sąsiadka. Nigdzie nie wychodzi, ale wszytko wie.
    Na dodatek wyobraziłam go sobie z Hinatą, jak siedzą przy kominku, piją herbatkę i szydełkują, deeefaaq o_O
    Aya, Aya, Aya miałam kiedyś taki nick, aż mi przykro, że zmieniłam ;c Sasek byłby mój ^^
    Sasori synkiem dyrektora, podwójny defaq xd
    Sakura teraz taka poważna pani adwokat ;>
    Tak się zastanawiam po trzech piwach da się upić? Intryguje mnie to...
    Dobra, mniejsza o to.
    Mój komentarz jest mało składny, zaczynam od dupy strony, ale cóż nie umiem inaczej ;3
    Ooo właśnie, myślałam, że Sasuke zostanie u Sakurci do rana, a ten się zmył ;c
    Jeszcze będą się budzić przy sobie <3
    Nie męczę dalej, rozdział mi się podobał i czekam na kolejny ;>
    Do soboty ;3


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych trzech piw - da się, oj da... tę skłonność Sakurcia odziedziczyła po mnie </3

      I witam witam też!

      Usuń
  3. Witam. Strasznie podoba mi się twój blog i w sposób jaki piszesz. Rozdziały są świetne. Szczególnie podoba mi się to że rozdziały są długie i wygodnie się je czyta. I jedno co uwielbiam to to że są dodawane często. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :-P.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Możesz mnie zabić.
    Po pierwsze: dlatego, że nie skomentowałam wcześniej (ale przeczytałam kilka godzin po tym, jak dodałaś rozdział!)
    Po drugie: bo napisałam już wcześniej komentarz, ale zamiast "Opublikuj" wcisnęłam "Wyloguj", dlatego teraz między innymi skrobię ten komentarz po raz drugi... Kill me now...

    Ale! Przejdźmy do Twojego bloga!

    Hymy, hymy, czyżby mały zastój w pisaniu? Niby notka powinna pojawić się dwa dni temu, a tu nadal cisza. Niech zgadnę, leń Cię dopadł? Brak weny? Czy może brak czasu? Albo dostępu do internetu? (Ja bym tego nie przeżyła...)

    A co do rozdziału:

    WIEDZIAŁAM! Wiedziałam, że Sakura nie będzie nic pamiętać! I, że Sasek szybcioszkiem, po ciemku zwieje xd Bo przecież gdyby się obudzili obok siebie byłoby zbyt pięknie...

    Itachi mnie dobił.
    Już go kocham, on się staje moją ulubioną postacią w tym momencie!
    Z jednej strony zimnokrwisty przestępca (który - z tego, co zrozumiałam, bądź sobie uroiłam - nie jest tak do końca winny), a z drugiej żartobliwa, troskliwa osoba, która uwielbia nawijać o pierdółkach. I love it!

    Serio? Sasori jest synem tej grubej ryby, dla której chce pracować Sakura? No kto by się spodziewał? xD
    Ale to dobrze, bo Saki przyjęta, no to gicior.

    Nie było SasuSaku... *chlip* łaj...? *chlip* idę do kącika... ;____;
    No ale nie można mieć wszystkiego...

    Mogę Ci pomóc w pisaniu tylko tymi słowami: życzę pierdyliard weny i wiedz, że jestem i czytam!

    Shori

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden leń, nie, nie! Rozdział skończyłam w piątek i dostalibyście go w sobotę, ale jak zgadłaś - pech chciał, żeby mój laptop padł. Zawiozłam go do naprawy w poniedziałek i odzyskam niestety czwartek/piątek, więc rozdział pewnie i tak dostaniecie w sobotę :/
      Przykro mi, ale rozdział jest na dysku, więc nie mam wyjścia. Buziaki i czekajcie cierpliwie! :)

      Usuń
    2. Matko O,o
      No to niech naprawią Twojego laptopa jak najszybciej! Czytelnicy (w tym również ja xd) z utęsknieniem czekają!

      Usuń