sobota, 21 marca 2015

#6 Status: Odpuszczona



   Od pamiętnego incydentu w mieszkaniu Naruto minęły już dwa dni, a ja nadal nie mogłam wyrzucić go z pamięci. W uszach ciągle obijały mi się imiona ,,Kakashi" i ,,Aya", a w głowie nagabywał mnie obraz czarnych, przesyconych nienawiścią tęczówek. Nie potrafiłam także zrozumieć, dlaczego Sasuke zmienił swoje podejście do naszej rozmowy podczas jednej, krótkiej chwili. Co takiego sprawiło, że złagodniał i sobie odpuścił? 
   Mogłam gdybać.
   Nie powstrzymując swojej wrodzonej dociekliwości, zdecydowałam się nawet na odwiedzenie Rendanu. Zrobiłam to pod pretekstem wymuszenia na Uzumakim przysługi, ale tak naprawdę chciałam spotkać tam kogoś innego. Niestety - przeliczyłam się. Nie żałowałam jednak swojej decyzji, bo atmosfera w mieszkaniu była nie do zniesienia, od kiedy wróciłyśmy z kolacji od naszych przyjaciół. Ino nadal nie chciała powiedzieć, co miała oznaczać scena z Kibą, a ja nie zamęczałam proszeniem ani jej, ani siebie.
   - Zrozumiałaś?
   Zamrugałam. Dopiero teraz dostrzegłam, że zamiast przysłuchiwać się słowom Kazumi, wybijam długopisem bliżej nieokreślony rytm. Nieładnie. Tym bardziej, że moja nowa współpracowniczka - zgodnie ze wcześniejszymi oczekiwaniami - okazała się być przesympatyczną osobą. Jeśli chodziło o jej wygląd, najlepiej byłoby określić ją słowem ,,urocza". Miała około metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, duże, niebieskie oczy i rude włosy, które zazwyczaj wiązała w dwie kitki. Pracowała u ,,Hittorich" już od roku, choć była dwa lata młodsza ode mnie. Nie do końca zrozumiałam, jakie dokładnie stanowisko pełniła, biorąc pod uwagę różnorodność jej obowiązków, ale sama nazywała siebie sekretarką. 
   - Przepraszam, co mówiłaś? - odezwałam się wreszcie.
   Na jej twarzy natychmiast pojawiło się zrezygnowanie.
   - Nie, żebym się czepiała, Sakura - zaczęła, przyglądając mi się sceptycznie. Tak, już zdążyłyśmy przejść na ty - nie zdzierżyłabym, gdyby mówiła do mnie per ,,pani'. - Ale to twój pierwszy dzień, a ja po raz trzeci tłumaczę ci to samo. Możesz się skupić choć na chwilę?
   Miała rację. Moje myśli ciągle zajmowało coś innego i wcale mi się to nie podobało. Może i dostałam tę pracę dość szybko, ale nie mogłam być zbyt pewna siebie. Były setki chętnych na moje stanowisko, jako, że Hittori cieszyło się najlepszą renomą w Japonii, a swoje biura miało także w Kioto, Korei Południowej i Chinach. Poza tym, obiecałam sobie, że nie będę mieszać życia prywatnego z pracą. 
   - Tak, tak, przepraszam. Mów - poleciłam, rozkładając się na krześle.
   Sekretarka najpierw oprowadziła mnie po kancelarii, a później przyszłyśmy bo mojego gabinetu. Nie różnił się specjalnie od tego, w którym przyjmował mnie Sasori - był tylko trochę mniejszy. Jak poinformowała mnie Kazumi, każdy adwokat miał do dyspozycji podobne, osobne pomieszczenie. Dowiedziałam się także, że na chwilę obecną poza nami i Akasuną, pracuje tu jeszcze sześćdziesiąt osób - w tym czterdziestu prawników. Budynek kancelarii podobał mi się od samego początku, przede wszystkim ze względu na nowoczesny styl i mnóstwo wielkich, rozciągających się na całe ściany okien. Liczył sobie aż siedem pięter, a ja miałam szczęście utknąć na tym ostatnim. Nie, żebym narzekała - mój szef miał gabinet tuż za rogiem, a żeby móc porozumieć się z Kazumi, wystarczyło otworzyć drzwi. 
   Moje królestwo liczyło sobie 7m2. Po prawej stronie rozciągały się olbrzymie okna z widokiem na centrum Tokio, a wszystkie pozostałe ściany zostały pomalowane na kolor beżowy. W pomieszczeniu, poza biurkiem i kilkoma regałami, znajdowały się także dwa skórzane fotele, kanapa i stolik. Cieszyłam się, że wszystko sprawiało wrażenie przytulnego, choć to nie to było w tej pracy najważniejsze.
   - W firmie obowiązuje hierarchia służbowa. Szefem wszystkich szefów jest...
   - Akasuna - przerwałam.
   Kiwnęła głową.
   - Jesteś nowa, dlatego póki co będziesz najpewniej dostawała prostsze sprawy. Sasori będzie chciał cię sprawdzić. Yasuko Kato nadzoruje pracowników, zatem podlegasz też jej.
   Jęknęłam przeciągle. Takahashi, bo takie nazwisko nosiła moja rozmówczyni, jedynie parsknęła śmiechem. Doskonale pamiętałam pannę Kato i już teraz wiedziałam, że nie będzie łatwo. Z pewnością zakodowała w pamięci moje wielkie wejście.
   - Co myślisz o obojgu? - zapytałam, unosząc z zaciekawieniem brwi.
   Zastanowiła się.
   - Jeśli chodzi o Sasoriego, ludzie jednocześnie się go boją i szanują. Nie jest tylko synem Hittori'ego, odziedziczył po nim talent. Jest obecnie najlepszym prawnikiem w kraju. W większości trzyma pracowników na dystans, chociaż zdarzają się ci, z którymi ma naprawdę dobry kontakt. Niemniej, wszystkich traktuje tak samo. Jest surowy i wymagający, ciężko mu zaimponować. Nie radziłabym zachodzić mu za skórę - ostrzegła, po czym przejechała palcem po podbródku. - Nie jest jednak taki zły, jeśli porównać go z Kato. To suka.
   Minęły trzy sekundy, nim zrozumiałam, co powiedziała Kazumi. Skwitowałam to perlistym śmiechem i już wtedy wiedziałam, że będzie nam się doskonale pracowało.
   - Co dalej? 
   - Tak, jak mówiłam. Piąte piętro to archiwum, szóste ochrona. Każda praca jest rozliczana - wymieniała po kolei. - Jestem do twojej dyspozycji o każdej porze. Mogę przynieść kawę, znaleźć dla ciebie jakieś konkretne informacje, drukować, kopiować, przekazywać dalej, umawiać na rozmowy. Do wyboru, do koloru. Mam tyle szczęścia, że każde piętro ma osobną sekretarkę, inaczej trafiłby mnie szlag.
   Wcale się temu nie dziwiłam.
   - Łapię.
   Odetchnęła.
   - Powtórzyłam to trzeci raz. Jeśli byś nie załapała, skończyłoby się to dla ciebie źle - poinformowała. - Grafik ci pasuje?
   Spojrzałam na kartkę, którą położyła przede mną już wcześniej. Nie było tak źle. Miałam pracować pięć dni w tygodniu, od 8 do 16. Spodziewałam się, że może być znacznie gorzej. Niektórzy pracownicy siedzieli w biurach i po dwanaście godzin, choć uważałam to za kompletną przesadę.
   - Pasuje - potwierdziłam.
   Kazumi wyraźnie się ucieszyła, jednak nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.
   - Proszę - rzuciłam machinalnie.
   W pomieszczeniu pojawiła się wpierw szkarłatna czupryna, a potem dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze. Sekretarka wstała niemal od razu, gdy tylko zobaczyła Akasunę, toteż poszłam w jej ślady. Nie wiedziałam, czemu zawdzięczam ten zaszczyt, ale nie skomentowałam jego obecności słowem.
   - Witam piękne panie - odezwał się, zamykając za sobą drzwi. Zaraz potem, bez wahania ruszył w naszym kierunku. - Chciałbym porozmawiać z Sakurą na osobności.
   Takahashi jedynie kiwnęła głową, posyłając mi pokrzepiające spojrzenie. Zaraz, zaraz - czy to nie ona mówiła o tym, że to nie Sasoriego powinnam się bać? Podparłam dłonie o blat biurka, a gdy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, wbiłam spojrzenie w swojego szefa.
   - Zadomowiłaś się? - zagadnął, zajmując krzesło naprzeciwko bez wcześniejszego zachęcania. Prawdę mówiąc, już szybciej zaproponowałabym, by usiadł na moim krześle. - Ludzie bili się o gabinet z tym widokiem, a dostałaś go ty.
   - Jestem wniebowzięta - rzuciłam odruchowo, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zapominałam, że nie był już facetem z klubu, a przede wszystkim moim przełożonym. Zignorował ironię obecną w tonie mojego głosu, toteż usiadłam z wyraźną ulgą. - Przyszedłeś powitać nowego pracownika?
   Westchnął z rozbawieniem.
   - Wyobraź sobie, że kiedy ostatnio postanowiłem być sympatycznym szefem i przywitać nową pracownicę, ona już w pierwszej odpowiedzi posłużyła się ironią. Zrobiło mi się wtedy niezwykle smutno - zasygnalizował, unosząc brwi. 
   Ups. Więc jednak wyłapał sarkazm.
   - To chyba lepsze od włażenia ci w tyłek, co?
   Uśmiechnął się szelmowsko, żeby zaraz kiwnąć głową. Zdawało mi się, że z jakiegoś powodu mnie lubi.
   - Zdecydowanie - przyznał. - Więc? Domyślam się, że Kazumi wszystko ci opowiedziała, ale może masz jeszcze jakieś pytania?
   Świdrował mnie spojrzeniem na wylot. Właściwie, nie zastanawiałam się nad tym, o co go zapytać. Wiedziałam już chyba wystarczająco dużo, a reszty musiałam doświadczyć na własnej skórze. Nie chcąc jednak wyjść na arogancką, postanowiłam wymyślić cokolwiek. I nie okazało się to takie trudne - była jedna rzecz, która niebywale mnie nurtowała. 
   - Ile masz lat?
   Zaskoczyłam go. Przez moment milczał, a chwilę później znowu powstrzymywał się od śmiechu. Wyglądało na to, że robił to nadzwyczaj często, choć z różnych pobudek. Nie zadałam tego pytania w złym celu - wręcz przeciwnie. Został uznany za najlepszego prawnika w kraju, kierował Hittori i wzbudzał respekt wśród swoich pracowników, a wyglądał na bardzo młodego. Musiał być naprawdę zdolny.
   - Dwadzieścia osiem - zakomunikował. - Zaczynam cię lubić, Haruno. Twój szef fatyguje się do ciebie pierwszego dnia i grzecznie pyta, czy chciałabyś się czegoś dowiedzieć, a ty pytasz go o wiek.
   Poczułam wypieki na policzkach, więc szybko przeniosłam wzrok na okna. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo nieprzyjemna - deszcz padał praktycznie non stop, a co półtorej godziny zaczynała się burza.
   - Pytanie to pytanie - skwitowałam w końcu, przeczesując włosy palcami. - Jesteś bardzo młody.
   Burknął cicho, choć i tak zdołałam to wyłapać. Na powrót przeniosłam na mężczyznę swoje spojrzenie i dostrzegłam na jego twarzy zblazowanie.
   - Mówiłem ci, że nie mam czterdziestu lat - przypomniał, zakładając łydkę na kolano. - Tak jakoś wyszło.
   Zmrużyłam powieki, jednak nie skomentowałam jego słów.
   - Kiedy dostanę pierwszą sprawę?
   - Coś taka niecierpliwa? - żachnął się, przybierając minę znużonego pięciolatka. - Jutro. Poszukam dla ciebie czegoś interesującego.
   Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon. Zerknęłam w jego kierunku, wsłuchując się biernie w kolejne sygnały. 
   - Odbierz - polecił.
   Chyba powinnam. 
   Sięgnęłam po słuchawkę i przyłożyłam ją sobie do ucha.
   - Tak?
   - Przekaż szefowi, że Kato czeka w jego gabinecie. Tylko proszę, niech się pospieszy, bo już zdążyła zrobić mi z głowy trzecią wojnę światową.
   Uniosłam kąciki ust, spoglądając na swojego towarzysza. 
   - Przekażę - odparłam, po czym odłożyłam słuchawkę na miejsce. - Nie zapomniałeś o czymś? - zwróciłam się do niego, podpierając podbródek na dłoni.
   Wyglądał na zdezorientowanego.
   - O czym?
   - O pannie Kato - odparłam, przygryzając wargę, żeby powstrzymać chichot. - Podobno nie może się ciebie doczekać.
   Zmarkotniał, po czym przetarł sobie twarz dłońmi.
   - Chryste... - wypalił.
   Tym razem dałam swojej radości upust, na co Akasuna posłał mi krytyczne spojrzenie.
   - Tylko poczekaj, aż ją lepiej poznasz - bąknął, podnosząc się do pozycji stojącej. - Módl się za mnie.
   Nadal było mi do śmiechu, choć wiedziałam, że nie potrwa to wiecznie. Prędzej czy później będę musiała stanąć z nią twarzą w twarz, a wnioskując po reakcjach moich współpracowników, Yasuko nie należała do najmilszych osób. 
   Odprowadziłam go spojrzeniem, jednak w pewnym momencie zaświtał mi w głowie pomysł.
   - Sasori? - zwróciłam jego uwagę, a gdy już się oglądnął, kontynuowałam. - Masz może spis ostatnich spraw firmy? Rozwiązanych, toczących się, odpuszczonych?
   W jego oczach dostrzegłam błysk zadowolenia. 
   - Kazumi zaraz ci go przyniesie.
   Opuścił pomieszczenie, a ja wygodniej rozłożyłam się na krześle.


   I przyniosła. Zaledwie kilka minut po wyjściu Sasoriego dostałam to, o co prosiłam. Takahashi podała mi hasło do bazy danych, w której odnalazłam nawet więcej, niż rzeczywiście bym chciała. Doczytałam się setek spraw - od drobnej kradzieży w sklepie spożywczym, aż do posądzeń o morderstwo. Okazało się to na tyle ciekawe, że pomimo, iż szesnasta minęła dwadzieścia minut temu, postanowiłam zostać i poszukać czegoś, co zaintrygowałoby mnie doszczętnie. Przeglądałam głównie sprawy ,,odpuszczone" i ,,do zrealizowania" w poszukiwaniu czegoś, w czym mogłabym się odnaleźć. Zdawałam sobie sprawę, że Akasuna sam zamierzał mi coś przydzielić, ale równie dobrze mogłam znaleźć sobie sprawę na następstwo. Poza tym, przestałam dziwić się temu, że ludzie wokół mnie czują tak wielki respekt wobec tak młodego mężczyzny - przegrzebałam mnóstwo jego spraw i w niektórych przypadkach nie dowierzałam, że udało mu się zakończyć je sukcesem. Bilans jego działań klarował się mniej-więcej na 98% rozwiązań pozytywnych, a 2% porażek. 
   Czy mi się to podobało czy nie, Sasori był prawniczym geniuszem.
   Chłonęłam wzrokiem kolejną stertę spraw z serii ,,odpuszczone", wyczekując czegoś obiecującego. Bezskutecznie - były albo awykonalne, albo idiotyczne, albo - najczęściej - bardzo znikome, jeśli chodzi o ilość informacji. Skończyłam świdrować wzrokiem ostatnie zdanie w kolejnym precedensie i odetchnęłam ciężko. Powoli miałam dość. Robiło się późno i ciemno, a moja głowa niemal pękała od natężenia nowych informacji. Postanowiłam więc sobie darować.
   Gdy tylko miałam nacisnąć czerwony krzyżyk w prawym, górnym rogu ekranu, coś skutecznie mnie przed tym powstrzymało. Nazwisko kolejnego klienta. Choć już podnosiłam się z krzesła, od razu wbiło mnie w nie z powrotem. Zanim wcisnęłam przycisk ,,pokaż więcej", kilka razy przetaksowałam wzrokiem nagłówek.
   Itachi Uchiha, oskarżony o sprowadzenie zdarzenia niebezpiecznego i zabójstwo.
   - Co do... - wymsknęło mi się, nim otworzyła się strona, która miała udzielić mi jakichkolwiek odpowiedzi.
   Wyprostowałam się gwałtownie, choć wiedziałam, że mogła to być tylko zbieżność nazwisk. Wierzyłam w to nawet w chwili, w której zostało wyświetlone zdjęcie mężczyzny. Czarne włosy, czarne oczy i łagodny wyraz twarzy, który jako jedyny nie przywoływał mi na myśl Sasuke. Pan ze zdjęcia był do niego podobny i nie mogłam tego zakwestionować. Nawet, jeśli strasznie tego chciałam. Halo, gbur nie mógł mieć powiązań z mordercą! Przyjaźnił się z Naruto, zadawał z całą resztą moich znajomych i był współwłaścicielem Rendanu. Myślałam o nim jak o nie do końca zdrowym psychicznie, ale nie brałam tego na poważnie. Nie aż tak, jak w tej chwili. Może jego groźby nie były tylko słowami rzucanymi na wiatr?
   Trzepnęłam głową, kląc w myślach na swoją głupotę. Były trzy argumenty, które kompletnie zaprzeczały moim idiotycznym myślom. Po pierwsze, Itachi nie musiał mieć żadnych powiązań z Sasuke. Po drugie, nawet jeśli mieli te same geny, nie czyniło to mordercy z aroganta. Po trzecie - sprawia Itachiego miała status ,,odpuszczona", a ostatnią osobą, która się z nią zmagała, był... Sasori Akasuna.
   Zagryzłam wargę tak mocno, że zaraz poczułam na języku metaliczny posmak krwi. Jak ciężka musiała być, skoro nawet Sasori sobie z nią nie poradził? Musiałam wziąć się w garść i przeczytać to, co miałam przed oczami. Odgoniłam wszelkie myśli o Sasuke, po czym rozpoczęłam lekturę - niezbyt długą, zresztą.


Sprawa z 7 listopada 2013 roku
Uchiha Itachi
Oskarżony o:
Art. 163. KK. Sprowadzenie zdarzenia niebezpiecznego, którego następstwem jest śmierć więcej, niż jednego człowieka; podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12, w wyjątkowych przypadkach nawet do lat 25.
Wyrok: 20 lat pozbawienia wolności

Opis zdarzenia według prokuratora:
Pozwany odziedziczył część udziałów firmy budowlanej ,,Uchiha Company" po ojcu, który zginął w wypadku samochodowym dziesięć lat temu. Wartość firmy szacuje się na ok. dwadzieścia miliardów dolarów. Z powodów znanych tylko sobie, oskarżony przekazał wszystkie swoje udziały, w tym wypadku 45%, swojemu wujowi - Madarze Uchiha. 
W papierach z tamtego okresu pojawiły się niedogodności - delikwent miał przejąć udziały przekazane wujowi gdy skończył 21 lat, ale Madara Uchiha odnalazł lukę, dzięki której mógł zachować prawa do firmy.
Dnia 14 maja 2013 roku, między godziną 19:00 a 19:30 pozwany nie wytrzymał. W ramach zemsty postanowił spalić główną siedzibę UC, znajdującą się w Tokio. Wywołał pożar, w którym zginęło pięć osób, a ponad 20 zostało rannych. Spłonąć zdążyło tylko lewe skrzydło budynku - nim pożar się rozrósł, pojawiły się służby.
Biegli orzekli, że oskarżony był poczytalny podczas wykonywania zarzucanego mu czynu.

Dowody za:
- Oskarżony przyznaje się do winy
- Na miejscu znajdował się świadek, który potwierdził wersję zdarzeń
- Pozwany miał wystarczający motyw, by to zrobić; myślał także, że w budynku będzie znajdował się jego znienawidzony wuj
- Dzień po wydarzeniu, 15 maja 2013 roku, pod siedzibą UC znaleziono auto marki Kia Sportage 2013, należące do delikwenta; na ostatnim filmie, który zarejestrowały kamery, dnia 14 maja 2013 o godzinie 15:00 samochodu jeszcze tam nie było

Niedogodności:
- O godzinie 18:50 pozwany został zarejestrowany na kamerze w punkcie Tokio, znajdującym się pięćdziesiąt kilometrów od miejsca zdarzenia; praktycznie niemożliwym więc byłoby dla niego dostanie się do siedziby firmy w czasie, w którym rzekomo to zrobił
- Mężczyzna, z którym oskarżony rozmawiał o 18:50, zniknął - wszelkie materiały z kamery, które zarejestrowały jego twarz, zniknęły - nie została więc określona jego tożsamość
- Filmy z wszystkich kamer, które znajdują się w pobliżu siedziby Uchiha Company, nagrane między godziną 15:00 a 20:00 zniknęły, prawdpodobnie zostały skradzione
- Ostatnia rozmowa oskarżonego, którą wykonał po pożarze, nie dała żadnych podstaw by sądzić, że Uchiha jest zestresowany, rozemocjonowany bądź zasmucony; zachowywał się normalnie

Ostatni adwokat oskarżonego: Akasuna Sasori
Status sprawy: Odpuszczona


   Pomimo, że pochłonęłam całą treść dwa razy, nadal nie mogłam dojść do siebie. Mężczyzna został skazany na dwadzieścia lat więzienia, choć sprawa była tak niejasna? Nie mógł być winny. To znaczy, mógł być - i twierdził, że jest - ale okoliczności świadczyły przeciw temu. Nagrania z kamer w dwóch, najważniejszych miejsach zniknęły, a Uchiha pokonał w mniej, niż czterdzieści minut odległość pięćdziesięciu kilometrów i to przez środek stolicy? Mogłam uwierzyć w wiele rzeczy, tym bardziej, że byłam adwokatem, ale to już przesada. Dlaczego Sasori postanowił odpuścić sobie tę sprawę? Nie chciało mi się wierzyć, że uznał ją za zbyt skomplikowaną.
   Wyglądało na to, że jeszcze nie mogłam opuścić firmy.
   Uniosłam słuchawkę telefonu i wcisnęłam odpowiedni przycisk.
   - Kazumi? Jeśli jeszcze nie wyszłaś, to przynieś mi latte - poprosiłam.
   To będzie długi dzień. 


***


   Piętnaście minut spóźnienia. Nigdy nie ufałem ludziom, którzy woleli pozostać anonimowi. W tym wypadku nie miałem jednak żadnego wyjścia - musiałem spotkać się z tajemniczym informatorem, bo posiadał istotne wiadomości. Od roku szukałem jakiejkolwiek poszlaki, która mogłaby doprowadzić mnie do Obito - znalezienie Kakashiego było całkiem niezłym początkiem. W każdym razie, było zrobieniem kroku wprzód, a do tej pory jedynie się cofałem. Problem polegał na tym, że mój rozmówca nadal się nie pojawił, a siedemnasta już minęła.
   Kląłem na to, że zgodziłem się na spotkanie w tak obleganym miejscu, jak kawiarnia ,,Nami". Tak, jakby mało było mi wszystkich pań, które odwiedzały Rendan tylko po to, by zawracać mi tyłek. Teraz jednak było znacznie gorzej - klub przynajmniej był miejscem, w którym pojawiali się ludzie pełnoletni. W chwili obecnej z każdej strony dobiegał mnie chichot nastolatek i to sprawiało, że byłem zażenowany.
   Bardziej przejmowałem się jednak Itachim. Nie potrafiłem zrozumieć jego chorych pobudek. Robiłem wszystko, żeby wyciągnąć go z więzienia, w którym przebywał już ponad rok. Byłem pewien jego niewinności. Niezależnie od tego, jak długo próbowałby mi wmawiać, że to on doprowadził do tego pożaru - nie wierzyłem mu. Nie chodziło nawet o luki, jakie zawierała jego iście przekonująca opowieść. Raczej o to, że znałem swojego brata lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie mógłby zrobić czegoś takiego. Itachi nie był w stanie skrzywdzić nawet pająka, a co dopiero mówić o tłumie ludzi. I chociaż nadal nie rozumiałem, dlaczego utrzymuje swoją wersję zdarzeń, nie zamierzałem spocząć na laurach. Chciałem wyciągnąć go zza krat jeszcze w tym roku.
   - Nic się nie zmieniłeś, Sasuke.
   Zastygłem w bezruchu, gdy tylko dotarł do mnie melodyjny, kobiecy głos. Zresztą - moja, najwyraźniej, towarzyszka zaraz usiadła naprzeciwko, dzięki czemu mogłem oglądać jej piękną twarz.
   - Samui Shirokawa - wymamrotałem, nie odrywając od niej spojrzenia.
   Uśmiechnęła się szeroko. 
   Była równie piękna, co wtedy, gdy widziałem ją po raz ostatni. Duże, niebieskie oczy spoglądały do mnie zza jasnej grzywki, a jej najbardziej dostrzegalny atut - piersi - gniotły się za skórzaną, zapiętą niemal pod szyję kurtką. Gdy osiem miesięcy temu wyjeżdżała w celu zebrania informacji i urwała ze mną kontakt, przestałem wierzyć, że ponownie pojawi się na mojej drodze. To był błąd - przecież doskonale wiedziałem, że jeśli istnieje osoba, której zależy na uwolnieniu Itachiego bardziej, niż mi, to jest to właśnie ona.
   - We własnej osobie - przyznała, podpierając podbródek na nadgarstku. - Stęskniłeś się trochę, młody?
   Jak cholera. Zanim ponownie spotkałem Naruto, to ją traktowałem jak swoją rodzinę. Obok Rin, Kakashiego, Obito i mojego brata, zaliczała się do wąskiego grona osób, na których naprawdę mi zależało. Była niczym starsza siostra, na którą mogłem liczyć o każdej porze dnia i nocy. Wiedziałem także, że pewnego dnia połączy nas jeszcze jedna rzecz - to samo nazwisko. Czekałem na to, od kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, na swoich trzynastych urodzinach.
   - Przytuliłbym cię - zacząłem, unosząc palec do góry. - Ale nie chcę, żeby zaatakowała cię masa rozgniewanych małolat.
   Roześmiała się perliście. W tym samym momencie podeszła do nas kelnerka, przyjmując zamówienia. Ja zdecydowałem się na czarną kawę, a ona wybrała - tradycyjnie - latte. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak w ogóle można pić coś takiego. Nie dość, że mleko zabijało smak tego napoju, to jeszcze zakłócało jego działanie.
   - Tak, lepiej nie podchodź. Nie chcę, żeby spaliły mi włosy podczas snu, albo zrobiły na facebooku anty-fanpage - odparła z dozą ironii, wywracając teatralnie oczami. Uwielbiałem jej podejście. - Jak się masz? Słyszałam, że Rendan radzi sobie całkiem nieźle.
   Kiwnąłem głową.
   - Nie narzekam - przyznałem, nie chcąc roztkliwiać się nad opowiastką ze swojego życia. - Teraz skupiam się na czymś innym. Jak ty sobie radzisz?
   Westchnęła przeciągle, zdając sobie sprawę, że nasza rozmowa zaczyna schodzić na poważniejsze tory.
   - Jak? Codziennie podczas kąpieli zastanawiam się, co robi pozostałych sześć cudów świata - wyznała, wywołując na mojej twarzy uśmiech. - Bywało lepiej. Przez ostatnich kilka miesięcy zwiedziłam z siedemdziesiąt japońskich hoteli. Zdziwiłbyś się, jak wiele z nich po zestawieniu z szopą, uplasowuje się pod względem jakości znacznie niżej.
   Nie śmiałem w to wątpić.
   - Starczyło ci pieniędzy? - upewniłem się, dopiero w tej chwili łapiąc, dlaczego kazała przynieść mi milion jenów. Nie chciała zapłaty za informacje, tylko funduszy na dalszy ciąg podróży. - Dobra, rozumiem.
   Rozpięła kurtkę i ściągnęła ją z siebie jednym ruchem. Zaraz potem powiesiła odzienie na oparciu krzesła. Zamiast zainteresować się czymkolwiek, co byłoby w miarę taktowne - wbiłem spojrzenie w jej niewielki dekolt, zza którego próbowały wydostać się ogromne dary boskie. Miała największy biust z wszystkich, jakie dane mi było oglądać. Nawet Sakura i Temari ze swoimi D80 i Hinata z E85, a to z chłopakami oceniliśmy bez problemu, prezentowały się marnie przy G90 Samui.
   - Bo ci gały wyjdą - rzuciła krytycznie.
   Wzruszyłem nieporadnie ramionami.
   - Jestem tylko facetem - zauważyłem niewinnie.
   Za to ,,bycie facetem" dostałbym od Itachiego po głowie. I to bardzo mocno.
  Nie wdrążałem się jednak w ciąg dalszy tej dyskusji - na początku powinniśmy załatwić te mniej przyjemne sprawy. Wiedziałem już, dlaczego chciała spotkać się anonimowo i wybrała do tego takie miejsce. Po to, by żadne z nas nie naraziło się Madarze. Nie mógł wiedzieć, że nadal mamy ze sobą jakiekolwiek powiązania. A, biorąc pod uwagę, że nie był aż tak głupi - nie szukałby nas w pubie dla nastolatek.
   - Posłuchaj...
   - Byłaś u niego? - wszedłem jej w słowo, taksując wzrokiem wahliwą twarz kobiety. 
   Przez moment milczała, żeby w końcu wznowić rozmowę.
   - Nie. Nie chciał mnie widzieć - wyjaśniła, posępniejąc. - Poprosiłam Sasoriego, żeby mimo wszystko spróbował załatwić mi anonimową wizytę. 
   Kiwnąłem głową, próbując powstrzymać współczucie, które ogarnęło moje ciało. Nie mogłem narzekać, jeśli miałem porównać swój byt do tego, co od ponad roku przechodziła Samui. Itachi okłamywał naszą dwójkę, ale ze mną przynajmniej chciał się nadal widywać. Shirokawa widziała się z nim tylko raz, zaraz po rozprawie sądowej. Powiedział wtedy, że nie chce widzieć jej nigdy więcej. I chociaż każda kobieta po czymś takim zajęłaby się swoim życiem, szczególnie z możliwościami, jakie posiadała Samui - ona rzuciła wszystko i zajęła się tym, by wyciągnąć z więzienia dupka, który nie chciał z nami współpracować.
   Czasami naprawdę miałem ochotę go zabić.
   - I co? - pociągnąłem.
   Wymusiła uśmiech, aczkolwiek w jej oczach widziałem głównie smutek.
   - Powiedział, że zrobi, co będzie mógł - odpowiedziała. - Od kiedy go nie reprezentuje, nie ma już takich możliwości, jak wcześniej.
   Tak, coś o tym wiedziałem.
   - Więc? Co dla mnie masz?
   Zmiana tematu wyszła mi całkiem dobrze, bo Samui natychmiast się ożywiła.
   - Znalazłam Kakashiego. Widziałam się z nim - wypaliła, jakby było to coś błahego. Miałem jej przerwać, ale uciszyła mnie ruchem dłoni. - Nic nie powiedział, ale wydaje mi się, że wie, gdzie jest Obito. 
   Tak też przupuszczałem. Kakashi i Obito byli nierozłączni od kiedy poznali się w tym samym przedszkolu. Nawet, gdy wujek wraz z ciotką Rin wprowadzili się do nas, to za każdym razem, gdy co dwa miesiące przyjeżdżali na kilka dni zza granicy, odwiedzali nas Kakashi i Shizune. Wspominałem te spotkania bardzo dobrze - aż do jednego, na które przyprowadzili ze sobą kogoś jeszcze.
   - Myślisz, że mi coś powie?
   Przytaknęła.
   - Jestem tego pewna - odparła stanowczo. - Jemu też nie podoba się ta sytuacja. 
   Jemu też nie podoba się ta sytuacja? Śmieszne. Pomimo tego, że nie obracał się w samym środku tego bagna jak my, to i tak wiedział dużo, dużo więcej.
   - Daj mi adres - zażądałem.
   Wtedy Samui zaczęła bić się z myślami. Na jej twarzy dostrzegłem taką ilość troski, że przywiało mi to na myśl matkę, która troszczy się o swojego nielubianego syna.
   - Spotkałam tam kogoś jeszcze - obwieściła w końcu, przygryzając delikatnie wargę. Denerwowała się. - Ayę.
   Zacisnąłem dłoń na nogawce od spodni. Nie, żebym nie spodziewał się tego usłyszeć. To w końcu nic nadzwyczajnego, że odwiedzała swoją rodzinę. Bardziej zirytował mnie fakt, że obecność tego imienia w moim życiu podwoiła się kilkukrotnie podczas ostatniego tygodnia. I chociaż różowowłosa potwora niczego nie zrobiła, to ją za to wszystko winiłem. Nie zamierzałem jednak dać powodów do zmartwień kolejnej osobie - młodsza siostra Shizune była tylko moją przeszłością.
   - Co z tego?
   Uniosła podejrzliwie brew, jednak nie dałem się na to złapać.
   - Nie przeszkadza ci to?
   Prychnąłem, podpierając przedramiona na stoliku. Celowo skonfrontowałem swoje spojrzenie z oczami blondynki.
   - Mam to gdzieś - wycedziłem całkiem poważnie. - Daj mi adres.
   Wahała się jeszcze przez chwilę, doszukując się na mojej twarzy oznak cierpienia, ale na próżno. Nie odnalazła ich. Zipnęła pod nosem, po czym wyjęła z torebki niewielką karteczkę. Podsunęła mi ją, dlatego też od razu odczytałem słowa, które zostały na niej nabazgrane. 
   Kioto, 1-3-7 Fushimi, Chiyoda-ku.
   - Bingo - skwitowałem.
   Uśmiechnęła się delikatnie.
   - Więc teraz możemy porozmawiać o przyjemniejszych rzeczach? - upewniła się, a ja dostrzegłem kelnerkę, która właśnie maszerowała w naszym kierunku z dwiema filiżankami. - Opowiadaj.
   Zaczyna się.






   Wyłączenie telefonu to nie był dobry pomysł. Był zły - bardzo, bardzo zły. Przekonałam się o tym dopiero w momencie, w którym zostałam wyrwana z przeglądania miliona stron internetowych. Sprawcą czegoś takiego była pani sprzątaczka, która przyszła nieco ogarnąć mój gabinet. Uświadomiła mnie jednocześnie, że zasiedziałam się w pracy zdecydowanie za długo. Gdy zerknęłam na zegarek, zrozumiałam, że było już po dwudziestej pierwszej. Oczywiście, w pierwszej kolejności włączyłam telefon i starając się nie zwracać uwagi na to, że mam ze sto połączeń nieodebranych od różnych osób, zadzwoniłam do Naruto. Zrugał mnie, ale jednocześnie poczuł ulgę, więc wszystko się wyrównało. Poprosiłam go także, by dał znać innym, że wszystko ze mną w porządku.
   Najbardziej przerażona byłam myślą o powrocie do domu i spotkaniu tam wściekłej do granic możliwości Ino. Wiedziona myślą, że ktoś mnie dzisiaj zabije, wyszłam z budynku firmy najszybciej, jak się dało.
   Pogoda nadal nie sprzyjała. Jak na złość nie wzięłam także portfela, toteż zamawianie taksówki nie wchodziło w rachubę. Z trudem wygrzebałam z torebki drobniaki i  uznałam, że najlepszym wyjściem będzie autobus. Z kapturem zarzuconym na głowę zaczęłam kierować się w stronę najbliższego przystanku, klnąc w myślach na swoją głupotę. 
   Niepotrzebnie zostawałam dłużej. Ostatecznie, nie odnalazłam żadnej odpowiedzi na swoje pytania dotyczące Itachiego. Wręcz przeciwnie - pojawiło się tylko więcej niejasności, które wciągały mnie w świat internetu bardziej. Błędne koło. Znalazłam stronę główną Uchiha Company - siedzibę firmy kojarzyłam z centrum Tokio. Był to olbrzymi, nowoczesny budynek złożony z trzech części. Najwidoczniej dość szybko odbudowano lewe skrzydło, bo jeszcze dzisiaj rano, gdy tamtędy przejeżdżałam, wszystko zdawało się nietknięte. Zresztą - UC było przecież firmą budowlaną. Firmą wartą ponad dwadzieścia miliardów dolarów, rozrośniętą na całą Azję. Na jej czele stała rada i dwóch współwłaścicieli: Madara Uchiha i tajemniczy osobnik, który ukrywał swoją tożsamość. Ponad godzinę próbowałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ale bezskutecznie. Zupełnie, jakby wykupił sobie prywatność. Jeśli chodziło o sam incydent z 14 maja 2013 roku, również niewiele się dowiedziałam. Pisali tylko, że był to jeden z największych pożarów zeszłego roku, a sprawca od razu przyznał się do winy. 
   Itachi Uchiha, znany z internetowych źródeł, także nie wydawał się być złym człowiekiem. Pisano o tym, że gdy skończył siedemnaście lat, jego rodzice zginęli w wypadku, pozostawiając jego wraz z młodszym bratem na pastwę losu. Pod skrzydła wziął ich jakiś wujek od strony matki. W związku z tym, że Itachi miał rodzeństwo, byłam niemal stuprocentowo pewna, że tajemniczym współwłaścicielem był jego brat.
   I nie mógł to być Sasuke, przez co odrobinę mi ulżyło.
   Nadal zastanawiałam się nad tym, czy ma jakiekolwiek powiązania z tamtą rodziną, ale mogłam odsunąć na bok myśl o bliskim pokrewieństwie. Gbur nie mógł mieć nic wspólnego z instytucją wartą tyle pieniędzy. Po pierwsze, był współwłaścicielem Rendanu. Po drugie, nie sprawiał wrażenia koszmarnie bogatego aroganta - był po prostu arogantem. Po trzecie, jego ostatnia rozmowa z Naruto rozwiewała wszelkie wątpliwości. Ktoś z takim majątkiem nie musiałby pożyczać miliona jenów od przyjaciela.
   Coś sprawiało jednak, że chciałam bliżej zainteresować się sprawą Itachiego. Może wrodzona dociekliwość, a może spore zwątpienie w jego rzekomą winę. Był świetnym uczniem, ukończył zarządzanie na uniwersytecie tokijskim. W czasie liceum dorabiał sobie w sklepie spożywczym, by odpowiednio zaopiekować się bratem. Podobno był także zaręczony, ale to nie była potwierdzona informacja. Na zdjęciach, jakie udało mi się wyszperać, nie było żadnych jego bliskich. No, przynajmniej mi nikt konkretny nie rzucił się w oczy.
   Podskoczyłam gwałtownie, gdy tylko usłyszałam potężny grzmot. Cudownie, jakby nie wystarczył mi deszcz, musiała także rozpocząć się burza. Przyśpieszyłam kroku, przykładając dłoń do czoła i próbując poprawić sobie przez to widoczność. Wokół nie było żywej duszy, a to przecież Tokio. Śpiesznie maszerowałam jednym z chodników, gdy do moich uszu dobiegł odgłos klaksonu. 
   Odwróciłam głowę i dostrzegłam wielkiego, czarnego jeepa. Zmrużyłam oczy, zdając sobie sprawę, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Albo przynajmniej tego nie pamiętałam. I wtedy doszło do mnie, że może to być jakiś zbir. Pisnęłam i już zaczęłam zbierać się do ucieczki, gdy szyba od strony kierowcy zaczęła się zsuwać.
   - Wsiadaj, histeryczko - huknął mężczyzna, przyglądając mi się z wyraźnym politowaniem. - Nie mam czasu.
   Sasuke. 
   Co on tutaj robił? Nie przejmowałam się tym, jak głupio muszę wyglądać w pozycji, w której zastygłam. Z rękami wyciągniętymi przed siebie, otwartymi ustami i stopami skierowanymi w inne strony, przygotowana do biegu. Za jakie grzechy, za każdym razem gdy już się spotykaliśmy, to musiałam się zbłaźnić? Wylanie na niego piwa, upicie się, podsłuchiwanie, a teraz to. Odwróciłam głowę, by ukryć rumieniec, po czym zaczęłam iść dalej.
   - Co ty wyprawiasz? - zawołał z rozdrażneniem, jadąc powoli za mną. - Masz coś z głową?
   Najwyraźniej miałam. Nie byłam w stanie wytłumaczyć swojego zachowania w inny sposób.
   - Poradzę sobie bez ciebie - warknęłam, nadal prując do przodu.
   - Czyżby? Bo wygląda na to, że idziesz na przystanek, a wszystkie kursy zostały odwołane przez pogodę - odparł z wyraźną drwiną. Zatrzymałam się. - W porządku, jeśli nie chcesz...
   - Zaczekaj - syknęłam nienawistnie, ponownie odwracając głowę w jego kierunku. Zerkał na mnie z ukosa, ale naprawdę był już przygotowany do odjazdu. - Co ty tu w ogóle robisz?
   Zasępił się.
   - Wsiadaj - burknął, przenosząc spojrzenie na przednią szybę.
   Zignorował mnie! Czułam, że furia na powrót zalewa moje ciało. Sasuke Uchiha był najbardziej irytującym człowiekiem, jakiego dane mi było poznać, a przecież przyjaźniłam się z Naruto. Miał w sobie mnóstwo sprzeczności, których w żaden sposób nie mogłam odczytać. Najpierw traktował mnie jak idiotkę, później mnie nienawidził, potem przejawiał chwile dobroci, następnie zabronił mi się do siebie zbliżać, a teraz ratował mnie niczym rycerz na białym koniu. 
   Gdzie tu jakaś pieprzona logika?
   Z miną obrażonego dziecka ruszyłam do drzwi od strony pasażera. Zaledwie pięć sekund później siedziałam już w środku, zdejmując z głowy kaptur przemoczonej kurtki. Właściwie, cała byłam przemoczona. Poczynając od litów, które miałam na nogach, aż do ostatniego włosa na głowie. Zerkając w lusterko, niedbale przeczesałam je dłonią, ale i tak wyglądały tragicznie. Gdy je wyprostowałam sięgały do piersi - obecnie wywijały się na wszystkie strony, jakbym była strachem na wróble.
   Moje rozmyślania przerwał pan obok, który parsknął śmiechem.
   Zgromiłam go spojrzeniem.
   - Coś cię bawi?
   - Wyglądasz jak koczkodan - oznajmił.
   Znowu podniósł mi ciśnienie. Do tego stopnia, że jedyną ripostą, która przychodziła mi na myśl, były słowa ,,sam wyglądasz jak koczkodan". Szkoda, że to tak bardzo mijałoby się z prawdą. Sasuke wyglądał nieziemsko - tak sasukowato, jak zawsze.
   - I bardzo dobrze - odparłam, nie kryjąc urażenia. Wydęłam wargi i wbiłam wzrok w okno, próbując ignorować to, że brunet siedzi zaraz obok.
   Tyle, że Sasuke nagle westchnął.
   - Rozbieraj się - zażądał.
   Łypnęłam na niego tak, jakby był nie w pełni władz umysłowych. 
   - Chyba śnisz - skwitowałam, prostując się. - Striptizu mu się zachciało - wymamrotałam cicho.
   Wyglądało na to, że go rozdrażniłam. Na chwilę przymknął powieki, jednak zaraz potem nadal wpatrywał się w drogę.
   - Muszę jeszcze gdzieś skoczyć zanim cię odwiozę, a jesteś cała mokra - zauważył ze zniecierpliwieniem. - Ściągnij kurtkę i koszulę, na tylnym siedzeniu leży moja bluza.
   Jak zawsze - musiałam się zbłaźnić i to po raz kolejny. Starając się unikać patrzenia na niego, sięgnęłam ręką na tylne siedzenie. Poczułam miękki materiał, a zaraz potem moim oczom ukazała się obszerna, męska bluza z kapturem. Burknęłam cicho, po czym wzniosłam wzrok na swojego rozmówcę.
   - Jak mam się przebrać?
   - Normalnie.
   - Jesteś tutaj - podpowiedziałam.
   Prychnął z rozbawieniem.
   - Chyba nie liczysz na to, że będę zerkał?
   Mocniej zacisnęłam palce na jego własności. Nienawidziłam go. Nienawidziłam jego gburowatości. Nienawidziłam tego, że zawsze próbował mnie ośmieszyć. I przede wszystkim nienawidziłam tego, że nie mogłam wyrzucić go sobie z głowy.
   W afekcie zaczęłam mieć gdzieś to, co mógłby sobie pomyśleć. Zrzuciłam z siebie kurtkę, a zaraz potem jednym, zamaszystym ruchem odpięłam guziki koszuli. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że i tak była za ciasna w okolicach dekoltu. Zrzuciłam ją na ziemię i bez krępacji zajęłam się spinaniem włosów w kucyka. Prowokacja zadziałała. Uchiha zaprzeczał swoim własnym słowom, spoglądając na mnie kątem oka.
   Nie powstrzymałam kpiarskiego uśmiechu. 
   - Myślałam, że nie będziesz zerkał - rzuciłam.
   Jeden zero dla Sakury - przynajmniej ten raz. Nałożyłam na siebie bluzę i przez krótką chwilę napawałam się cudownym zapachem mężczyzny, którym zdążyła przesiąknąć. To nie fair. To, że pomimo mojej głębokiej nienawiści żywionej względem jego osoby, tak bardzo mi się podobał.
   - Powiedziałem, że chyba na to nie liczysz. Nie, że nie będę - odparł luźno.
   Cudownie! Mało, że arogant, to jeszcze zboczeniec.
   Skrzyżowałam ręce na piersiach i ponownie wbiłam wzrok w okno. Deszcz nie przestał padać nawet na chwilę. Właściwie, odgłos obijających się o szybę kropel i zmęczenie spowodowane pracą sprawiły, że zrobiłam się senna. Oparłam czoło o zimną szybę i westchnęłam cicho.
   - Lubisz spać w moim aucie, co?
   Zginorowałam tę uszczypliwość.
   - Naruto do ciebie zadzwonił? - zapytałam, przecierając okolice czoła dłonią. Ból głowy powrócił. - On kazał ci przyjechać?
   Milczał przez dłuższą chwilę. To było dla mnie niemalże oczywiste - Naruto zaczął się o mnie martwić, a że musiał dzisiaj zostać w klubie, zmusił swojego przyjaciela, by ten bezpiecznie odwiózł mnie do domu. Czułam się jak małe dziecko, które wszyscy traktują jak szmacianą lalkę. Byłam dużą dziewczynką, a ciągle ktoś mi pomagał.
   - Naruto nie wie, że tutaj jestem - odezwał się wreszcie, wprawiając mnie w osłupienie. - Kiba do mnie dzwonił. Mówił, że przyszła do niego rozhisteryzowana Ino i cię szukała. Podobno miałaś być o siedemnastej, a twój telefon cały czas był wyłączony.
   Było kilka rzeczy w tych słowach, które musiałam sobie przyswoić. Pierwsza: Ino zabije mnie na tysiąc procent. Druga: szukając mnie zniżyła się do tego, by odwiedzić Kibę, za co zabije mnie na milion procent. Trzecia: nadal nie do końca rozumiałam, co robił tutaj Sasuke. Miałam pewne podejrzenia, ale... to niemożliwe, prawda?
   - Kiba poprosił cię o to, żebyś po mnie przyjechał? - zapytałam, choć nie to było moim pierwszym domysłem.
   Uchiha prychnął z irytacją.
   - Nikt mnie o nic nie poprosił - wycedził wreszcie. - Byłem w pobliżu, więc przyjechałem.
   Im bardziej starałam się powstrzymać głupkowaty uśmieszek, tym szerszy się stawał. Kierowca łypnął na mnie groźnie, jednak nie odezwał się słowem. Najwidoczniej liczył na to, że to ja cokolwiek powiem. Był w pobliżu? Cóż, nawet jeśli, to wcale nie musiał przyjeżdżać. Nie miał takiego obowiązku i - jak sam zaznaczył - nikt go o to nie poprosił.
   - Martwiłeś się - stwierdziłam, nieco zbyt melodyjnie. - Troszeczkę. Przyznaj.
   Nie odpowiedział, a i z jego twarzy nie byłam w stanie niczego odczytać. Tylko Uchiha ukrywał uczucia tak dobrze - przybierał kamienną maskę i nie dopuszczał do siebie innych. Wnerwiało mnie to, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Taką przynajmniej miałam nadzieję.
   Kilka kolejnych minut przejechaliśmy w całkowitej ciszy. Mżawka ustała i choć nadal było piekielnie zimno, ucieszyłam się. Z jakiegoś powodu milczenie, które zapanowało między nami, wcale nie było niezręczne. Wycieczka spodobała mi się do tego stopnia, że zapomniałam, iż Sasuke miał coś jeszcze załatwić. Zatrzymał się na parkingu w jednej z ciemniejszych uliczek. Rozejrzałam się i niedaleko dostrzegłam neonowy napis ,,Victrola". Nie miałam pojęcia, jaki klub reklamował, ale okolica nie sprawiała dobrego wrażenia.
   - Zaraz wracam - mruknął, wyciągając ze stacyjki kluczyki. 
   Odruchowo złapałam go za rękaw. Dobra, byłam cykorem. Tylko kto czułby się bezpiecznie, skoro z każdej strony dobiegał mnie obleśny śmiech pijanych, niewyżytych czterdziestolatków? Nawet to, że siedziałam w tak drogim aucie jak cacko aroganta nie sprawiało, że czułam się lepiej. Mężczyzna tylko zerknął na mnie z politowaniem, po czym wskazał podbródkiem, bym wysiadła.
   Kilka sekund później szłam obok niego w kierunku wejścia do klubu, przy którym stało dwóch facetów - jeszcze bardziej umięśnionych, niż pan idealny. 
   - Nie odzywaj się - rozkazał.
   Nie odzywaj się, nie zbliżaj się do mnie, wcale mi się nie podobasz, tere-fere.
   - Sasuke! - przywitał się jeden z osiłków, szczerząc gębę w stronę mojego towarzysza. Nie wyglądali zachęcająco - mieli masę tatuaży, dwa metry wzrostu i przyglądali mi się podejrzliwie. - Dawno cię tutaj nie widziałem.
   Oh, więc bywał tu na tyle często, że został uznany za stałego klienta? Łypnęłam na niego karcąco, jednak klasycznie mnie zlekceważył. 
   - Ostatnio nie miałem potrzeby przyjeżdżać - wyjaśnił. - Yuugo jest u siebie?
   Tym razem głową kiwnął ten drugi, blondyn.
   - Tak, tak - przebąknął, lustrując mnie spojrzeniem na wylot. Jego towarzysz mu w tym nie ustępował. - To twoja nowa dziewczyna? Całkiem rajcowna - stwierdził, wyciągając dłoń, by dotknąć mojego policzka.
   Zanim to zrobił, zdzieliłam go po ręce.
   - Łapy precz - warknęłam, odważnie konfrontując się z nim spojrzeniem. - O głupoto, bądź pozdrowiona!
   Uchiha parsknął śmiechem, choć bardzo szybko spróbował go okiełznać. 
   - Masz słabość do pyskatych, co? - chlapnął ten drugi.
   Mięśnie na twarzy Sasuke spięły się niemal natychmiast. Tym razem nie zdecydowałam się odezwać. Domyślałam się, do kogo postanowił nawiązać osiłek. Prawdopodobnie do byłej dziewczyny aroganta, choć ciężko byłoby mi wyobrazić go sobie w roli partnera. Natrętny głosik w mojej głowie podsuwał mi termin ,,Aya", ale próbowałam go zignorować. To słowo wywoływało we mnie skrajne uczucia - chciałam dowiedzieć się, kim była tajemnicza dziewczyna, a jednocześnie byłam zazdrosna o samo jej imię, bo Sasuke reagował na nie emocjonalnie.
   Moje rozmyślania przerwał arogant, który zrobił coś, co było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Splótł swoje palce z moimi i zgromił mężczyzn spojrzeniem.
   - Odsuńcie się - rozkazał surowo.
   Żarty się skończyły. Ochroniarze także to zauważyli, bo bez słowa sprzeciwu przepuścili nas dalej. Chciałam zapytać bruneta o wiele rzeczy - poczynając od tego, gdzie jesteśmy, aż do tego, kim są ci goście. Zamiast tego wzięłam sobie do serca jego radę (phi, chyba rozkaz) o trzymaniu ust na kłódkę i rozkoszowałam się ciepłem jego dłoni.
   Trwało to do chwili, w której doszliśmy do końca korytarza i przeszliśmy za kolejne drzwi. Do sporej, zaciemnionej sali, z mnóstwem kanap i rozległym barem. Rozdziawiłam wargi, nie mogąc uwierzyć, gdzie właśnie weszliśmy. Miałam rację, to był klub. Tyle tylko, że klub ze striptizem.
   - Czy jeśli zapytam, dlaczego jesteś tutaj stałym bywalcem, to mi odpowiesz? 
   Parsknął pod nosem.
   - Nie. Cicho.
   No pewnie. Niby dlaczego miałam cokolwiek wiedzieć. Ja tylko weszłam z nim do klubu ze striptizem, w którym okazał się być stałym bywalcem, maszerując z nim za rękę, przyodziana w jego bluzę! To przecież logiczne, że nie musiał udzielać mi żadnych informacji.
   Minęliśmy szereg kanap, na których siedzieli różni goście, a wokół nich tańczyły śliczne dziewczyny. Minęliśmy bar, przy którym nie znajdowało się aż tak wiele osób. Minęliśmy nawet scenę, na której kilka dam prezentowało burleskę. Przez całą drogę baczyłam na Uchihę, ale ten nawet raz nie zerknął w stronę żadnej z kobiet. Może był tak przyzwyczajony do tego widoku, że oglądanie już nawet nie sprawiało mu frajdy?
   Zatrzymaliśmy się dopiero przed kolejnymi drzwiami, na których widniał napis ,,właściciel". Uniosłam brwi, jednak Sasuke bez najmniejszego zawahania pociągnął za klamkę i wprowadził mnie do środka. Od razu przeanalizowałam wzrokiem całe pomieszczenie. Nie było aż tak duże, ale przytulne - pomimo czerwonych ścian. Na środku znajdował się stolik, a w różnych miejscach pomieszczenia porozstawiane były cztery, skórzane kanapy. Iście rażąca była także ilość skrzynek pełnych piwa, które znajdowały się pod jedną ze ścian. 
   - No proszę, proszę! Sasuke! - Z rozmyślań wyrwał mnie tajemniczy głos, który - jak się zaraz okazało - należał do mężczyzny średniego wzrostu, o niemalże białych włosach i jasnej karnacji. - Nie wiedziałem, że przyjdziesz.
   To był ten Yuugo?
   Przyglądał mi się z wyraźnym zachwytem, niemal wywołując na moich policzkach rumieńce. Niemal, bo to była działka pewnego czarnowłosego aroganta. W każdym razie, przywitał mnie szerokim uśmiechem i sprawiał wrażenie całkiem pozytywnego.
   - Niespodzianka - odparł mój kompan, wyraźnie czymś poirytowany. - Gdzie jest Yuugo?
   Mężczyzna fuknął na niego potępiająco.
   - Przepraszam, ale on nigdy nie opanował podstawowych zasad savoir vivre, co pewnie zdążyłaś zauważyć - zwrócił się do mnie, po czym bez zastanowienia sięgnął po moją dłoń. Tę, której nie trzymał Sasuke. - Suigetsu Hozuki, stary znajomy twojego chłopaka. Przynajmniej zawsze miał gust do dziewczyn. Wiesz, ciebie zdobył, Karin wiecznie olewał.
   Nie wiedziałam, kim jest Karin, ale z jakiegoś powodu poczułam do niej sympatię. Coś wiedziałam o byciu ignorowaną przez aroganta.
   - Nie jestem...
   - Gdzie jest Yuugo? - burknął zniecierpliwiony Uchiha, przerywając mi wpół zdania. 
   Co to, to nie. Nie zamierzałam grać w jego gierki bez jakigokolwiek wyjaśnienia. Wyswobodziłam dłoń z uścisku mężczyzny i odsunęłam się od niego.
   - Nie jestem jego dziewczyną - powtórzyłam, przenosząc wzrok na Suigetsu. - Stwarzaliśmy pozory, żeby tych dwóch gigantów nas tutaj wpuściło. Sakura Haruno, miło mi - przedstawiłam się, po czym uniosłam wargi w uśmiechu.
   Nie rozumiałam, dlaczego Hozuki najpierw zerknął z powątpiewaniem na bruneta, ale jednocześnie niezbyt mnie to obchodziło. Tym bardziej, że zaraz powrócił spojrzeniem do mnie i westchnął.
   - W takim razie jesteś singielką? - upewnił się, po czym - nadal szczerząc zęby - zarzucił mi ramię na kark. - Żal byłoby nie skorzystać.
   Nim odpowiedziałam, Sasuke złapał go za bluzę i stanowczo ode mnie odsunął. Był wyraźnie rozeźlony.
   - Zadałem ci pytanie - warknął.
   No tak, mogłam się spodziewać, że o to chodzi.
   Suigetsu przybrał zrezygnowaną minę, po czym machnął od niechcenia ręką.
   - Dobra, dobra. Nie bulwersuj się tak, złość piękności szkodzi, cukiereczku - rzucił z ironią, cofając się kilka kroków. - Zaraz tutaj będzie. Polazł gdzieś z wiewiórą.
   Zmierzwiłam dłonią kucyka, orientując się, że włosy zdążyły trochę wyschnąć. Nic z tego nie zrozumiałam, ale krótka znajomość z Uchihą nauczyła mnie, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Zanim jednak ktokolwiek z naszej trójki zdążył się odezwać, drzwi od pomieszczenia ponownie się otworzyły. Najpierw wparowała do nich rozzłoszczona dziewczyna w okularach i szkarłatnych włosach, która była najprawdopodobniej przytoczoną wcześniej ,,wiewiórą". Bardziej zainteresowała mnie jednak druga persona - ta, na której widok całkowicie zamarłam.
   Mężczyzna mający minimum dwa metry wzrostu, o rozwichrzonych, rudawych włosach i złotych oczach. Mężczyzna o łagodnym wyrazie twarzy i pokrzepiającym uśmiechu. Mężczyzna, który prawdopodobnie nazywał się Yuugo.
   Mężczyzna, którego widziałam na zdjęciach z rozprawy Itachiego.



 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Tadam.
No to mam nadzieję, że zaczyna się robić trochę ciekawiej :>
Nie cierpię Karin i wprowadziłam ją chyba dla czystej satysfakcji, że potrafię być obiektywna... ale czuję, że i tak skończy jako postać niezbyt lubiana </3

Tak tradycyjnie - jesteście najlepsi, ale to wiecie! :D
Miłego pierwszego dnia wiosny!



6 komentarzy:

  1. Miałam nic nie pisać i obserwować Cię i Twoje pisanie, powód? Cały czas boję się, że jak już w końcu na serio wgłębię się w tego bloga i zakocham się całym sercem to wtedy BAM i przestaniesz pisać, dość często mi się to zdarza, że blogi, które uwielbiam przestają istnieć. :_:
    Ale! Przez cały dzień męczyły mnie wyrzuty sumienia, że jednak nic nie napisałam po przeczytaniu i nie dałam o sobie znać, więc piszę tu do Ciebie.
    Po pierwsze:
    Kocham Twój styl pisania, jest cudowny. Leciutki, nie wymaga Bóg wie jakiego rozkminiania sytuacji, czytam i wszystko jest jasne! Uwielbiam Cię za to.
    Po drugie:
    Spora dawka humoru! Taaaak, to coś co ja lubię! Sakura i te wszystkie sytuacje, które ją spotykają, jej myślenie po prostu nie raz mnie tak bawi, że śmieję się w głos i powtarzam: UWIELBIAM TEGO BLOGA!
    Po trzecie:
    Częstotliwość pojawiania się rozdziałów. Podziwiam cię za to, jak nic podziwiam! Notki masz długie i pojawiają się często. *o* Osobiście nie mogę się ogarnąć, by moje notki były na takim poziomie jak ty reprezentujesz i w takich niedługich odległościach, dlatego jak już mówiłam, podziwiam cię za to i stawiam na piedestale.

    Czuję, że jest za późno i (chcąc nie chcąc) zakochałam się w tym blogu, od pierwszego zdania. Mam tylko nadzieję, że zepniesz poślady i uda ci się dotrwać do końca, bo jak nie to cię nawiedzę cię, zobaczysz!
    A, oświadczam ci jeszcze, że trafiasz na mojego bloga do zakładki POLECAM.
    Pozdrawiam i czekam na rozdział siódmy!
    Linki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! I daję słowo, że tym razem nie odpuszczę do końca, o! :D

      Usuń
  2. Nigdy nie byłam dobra w pisaniu komentarzy, dlatego też rzadko je pisze.

    Cóż, czytając twoje opowiadanie na myśl przychodzi mi wiele rzeczy. Tak jak napisała "Linki" czyta się lekko, przyjemnie, potrafi nieźle rozbawić a do tego z każdym czytanym zdaniem chce chłonąć jeszcze więcej.

    Przyznam że twój blog jest jednym z moim ulubionych (a uwierz mi przejechałam neta wzdłuż i wszerz, i natknęłam się na miliony blogów SS) twój zalicza się do tych które mogę czytać w nieskończoność i to kilka razy. Naprawdę jestem pełna podziwu że notki ukazują sie tak często i to baaaaaaardzo duży plus dla ciebie ;) i tak jak "Linki" wspomniała, mam nadzieję i trzymam mocno kciuki za to że dotrwasz do końca wspaniałej historii jaką zaczęłaś.

    Uwielbiam tego bloga!!!

    Pozdrawiam i życzę jeszcze większej weny.
    Nessa

    OdpowiedzUsuń
  3. *płacze w kąciku*
    Wybacz mi, proszę! Nie napisałam komentarza pod poprzednią notką...! I jeszcze poprzednią też ;_; (Ale kiedy tylko dodałaś rozdział, rzuciłam się nań jak wygłodniała hiena na padlinę!)
    No, to skoro już wyraziłam swoją skruchę, mogę przejść do komentarza właściwego ^-^

    Wiesz, co Ci powiem? Ja się wręcz nie mogę doczekać dalszego rozwoju relacji na linii Uchiha&Haruno! Na razie Sasuke wyraźnie spycha Różową na dalszy plan, wyrzuca ją ze świadomości, ale zapewne nim nasz drogi Sasuś się obejrzy, Sakura stanie się jedną z ważniejszych części jego życia. A, i jedno mnie nurtuje - dlaczego Sasuke i ta cała "Aya" *wyczuwalna niechęć* nie są już razem? Ze wszystkich postawionych przez Ciebie zagadek, ta chyba intryguje mnie najbardziej.

    Łoł, Sakura znalazła sprawę Itachi'ego! Tak, zdecydowanie coś tu śmierdzi, a sam zainteresowany tylko wszystko utrudnia. Nie dość, że przyznał się do czegoś, czego najprawdopodobniej nie zrobił, to jeszcze dał się wsadzić za kratki i najwyraźniej w najbliższym czasie nie ma zamiaru wychodzić. To... co najmniej dziwne.

    Hahahahah xD
    Fragment w aucie mnie dobił! A zwłaszcza przemyślenia Sakury powalają xD

    " Zgromiłam go spojrzeniem. 
    - Coś cię bawi? 
     - Wyglądasz jak koczkodan - oznajmił."

    Umarłam.
    Ten fragment mnie zabił poprzez uduszenie od śmiechu xD

    "- Myślałam, że nie będziesz zerkał - rzuciłam.   Jeden zero dla Sakury - przynajmniej ten raz. Nałożyłam na siebie bluzę i przez krótką chwilę napawałam się cudownym zapachem mężczyzny, którym zdążyła przesiąknąć. To nie fair. To, że pomimo mojej głębokiej nienawiści żywionej względnej jego osoby, tak bardzo mi się podobał.   
    - Powiedziałem, że chyba na to nie liczysz. Nie, że nie będę - odparł luźno.   
    Cudownie! Mało, że arogant, to jeszcze zboczeniec."

    To już było decydujące!
    *nie może złapać tchu* siostro, biegnij po maskę tlenową, bo pacjentka nam zdycha! xDD
    Ale chwilunia, to jeszcze nie koniec!

    "Miałam rację, to był klub. Tyle tylko, że klub ze striptizem.   
    - Czy jeśli zapytam, dlaczego jesteś tutaj stałym bywalcem, to mi odpowiesz?    
    Parsknął pod nosem.   
    - Nie. Cicho. 
     No pewnie. Niby dlaczego miałam cokolwiek wiedzieć. Ja tylko weszłam z nim do klubu ze striptizem, w którym okazał się być stałym bywalcem, maszerując z nim za rękę, przyodziana w jego bluzę! To przecież logiczne, że nie musiał udzielać mi żadnych informacji."

    Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
    Podziwiam Twoje poczucie humoru, bo ja bym czegoś takiego nie wymyśliła xDD

    Tak coś sądzę, że następny rozdział będzie jeszcze lepszy od tego, ale trzeba czekać na niego w ciul dużo czasu jeszcze (ćśśś, nieważne, że inne autorki piszą jeden rozdział nawet kilka miesięcy, a Ty jeden tydzień xd)

    Weny!

    Shori

    PS.: Uff, wreszcie skończyłam ten chaotyczny komentarz ^^"

    OdpowiedzUsuń