piątek, 24 lipca 2015

#15 Szantaz


   Pracowałam w Hittori miesiąc, a zdążyłam rozwiązać zaledwie kilka spraw. Tak bardzo skupiłam się na precedensie Itachiego, iż zapomniałam, że powinnam interesować się wszystkimi klientami. Wczoraj rano - jak na poniedziałek przystało - dorwała mnie Kato. O ile początkowo byłam w siódmym niebie przez incydent z Sasuke, o tyle droga Yasuko bardzo szybko sprowadziła mnie na ziemię. Nie zważając na to, że Sasori mnie usprawiedliwiał, zafundowała mi solidną reprymendę. Twierdziła, że nie rozwijam się w żaden sposób, jestem śmierdzącym leniem i mam wybujałą wyobraźnię, bo ignoruję wartościową pracę na rzecz czegoś, czego ,,nigdy nie uda mi się rozwiązać".
   Do teraz nie rozumiałam, jakim cudem nie udało jej się wciągnąć mnie w awanturę. Kiedy tylko wróciłam po tym spotkaniu do swojego gabinetu, nieomal porozwalałam meble ze złości. Kazumi czekała minimum godzinę, nim odważyła się wejść, by przekazać mi kolejne papiery do wypełnienia.
   Niemniej, nie zamierzałam pozwalać na to, by jakaś stara prukwa wjeżdżała mi na ambicje. Chciałam zrobić wszystko, by jak najszybciej położyć na jej biurku notatki ze szkolenia, na które mogła dostać się tylko elita. Takie, które było nieosiągalne dla większości prawników - nawet dla niej. Jednocześnie, poza możliwością poczucia satysfakcji, chciałam się czegoś nauczyć. I chociaż początkowo nie miałam zielonego pojęcia, co zrobić - pomysł pojawił się sam.
   Neji Hyuuga okazał się moim zbawieniem.
   Nie mogłam zaprzeczyć, że posiadanie przyjaciela w radzie stolicy Japonii było cudowne. Tym bardziej, iż mimo młodego wieku, zaliczał się on do tych bardziej wpływowych polityków, którzy są typowani na przyszłego gubernatora, a za kilkanaście lat - nawet samego premiera. W każdym razie, ostentacyjnie przypomniałam sobie, że Hyuuga wspominał, iż we wtorek ma jakieś szkolenie polityczne, dotyczące postępowania w sytuacjach kryzysowych. Radzenie sobie bez prawników, odszukiwanie najmniejszych luk w dokumentach, wpływanie na innych ludzi i przede wszystkim wyszukiwanie detali, które mogłyby całkowicie zmienić spojrzenie na jakąś sprawę. Owe szkolenie odbywało się co cztery lata, we wszystkich, liczących się na świecie państwach. Przeprowadzali je najlepsi eksperci z USA, Anglii i Francji. Gdybym przyniosła Kato dowód na to, że się na nie dostałam, nie tylko dałaby mi spokój, ale także pękłaby z zazdrości.
   Marzenie!
   Tak czy siak, jak zwykle nie zawiodłam się na Nejim. Gdy tylko dałam mu znać o swojej prośbie, zgodził się, zanim jeszcze faktycznie wiedział, czy cokolwiek załatwi. Był bardzo pewny siebie, co tylko pomagało utrzymać mu świetną pozycję. Zresztą, znał się na tym, co robił. Dzięki niemu udało mi się dostać na szkolenie. Siedziałam w wielkiej sali wraz z setką innych, iście wpływowych bądź obrzydliwie bogatych ludzi. Jedni dostawali się tam dzięki randze, inni dzięki wkupieniu się - i chociaż ja sama wykorzystałam ten jeden raz znajomości, nie potrafiłam mieć przez to wyrzutów sumienia. Tym bardziej, że chociaż spotkanie trwało całe pięć godzin, było jednym z ciekawszych w moim życiu.
   Szkoda, że już się skończyło.
   Właśnie opuszczaliśmy salę, zmąceni gwarem dyskusji, jakie rozpoczęły się wśród urzędników państwowych. Wyglądało na to, że szkolenie zrobiło wrażenie nie tylko na mnie.
   - Czy ta twoja barbarzyńska przełożona będzie zadowolona, gdy przekażesz jej raport?
   Wbiłam wzrok w Hyuugę, unosząc kąciki ust w uśmiechu.
   - Nie, ja będę - sprecyzowałam. - Ona prawdopodobnie spłonie z zazdrości i tylko bardziej zacznie mnie krytykować.
   Uniósł brwi, nie kryjąc rozbawienia.
   - Od kiedy Sakura Haruno pozwala sobą pomiatać?
   Zadarłam nos, udając urażoną.
   - Kto powiedział, że będę na to pozwalać? - skonkretyzowałam, przeczesując włosy dłonią i skręcając w pusty korytarz. - Jestem na to zbyt przebiegła. Tylko spójrz, czerpię profity z tego, że jesteś ceniony wśród tych wszystkich propagandzistów - zauważyłam.
   Parsknął śmiechem i zarzucił mi ramię na kark.
   - Wiedziałem, że mnie wykorzystujesz! - zgrywał się. - Za karę zabieram cię teraz do kawiarni, Haruno. Masz za zadanie dotrzymać mi towarzystwa przez godzinę - oznajmił.
   Jęknęłam przeciągle.
   - To ja wolę krzesło elektryczne - drażniłam się.
   Hyuuga uraczył mnie tylko porządnym kuksańcem w bok, a zaraz potem oboje weszliśmy do windy.



   Piętnaście minut później oboje siedzieliśmy w niewielkiej, acz przyjemnej kawiarence, która znajdowała się na ostatnim piętrze wieżowca. Oczekując na swoją latte i małą czarną towarzysza, rozkoszowałam się panoramą Tokio, która z takiej wysokości prezentowała się niesamowicie. Wiedziałam, że zajęcie stolika w takim miejscu okaże się strzałem w dziesiątkę. To znaczy... trochę olewałam przez to chłopaka Tenten, ale nie wyglądał na przesadnie zgnębionego.
   - Ocknij się - burknął, wygodniej opierając się o tył krzesła. - Co, jeśli zjawią się tutaj terroryści?
   Przeniosłam na niego pełne politowania spojrzenie.
   - Nadal masz spaczone poczucie humoru, Hyuuga - stwierdziłam, żeby zaraz pomachać niedbale ręką. - Dobra, dobra. Mów lepiej, co słychać - poleciłam.
   Zastanowił się.
   - Czy ja wiem... - wymamrotał ze znudzeniem.
   Wzniosłam wzrok do sufitu. Typowy facet.
   - Słyszałam, że w sobotę znowu zabawiłeś się w romantyka.
   Niemal od razu, w odpowiedzi na moje słowa, przeuroczo się uśmiechnął. Zawsze reagował w ten sposób, gdy tylko ktoś rozpoczynał temat Natsu. Z tego co się orientowałam, Tenten od podstawówki przyjaźniła się z Temari, która - pod koniec gimnazjum - zapoznała ją z Nejim. Już wtedy ze sobą kręcili, ale dopiero po trafieniu do jednego liceum oficjalnie zostali parą. Dłuższy staż od nich mieli tylko ShikaTema, ale to była inna liga. Para nie do podważenia nawet dla tych z najdłuższą praktyką.
   - Ta, to była ostatnia okazja - odparł z przekąsem. - Tenten ma w tę sobotę oddać następny projekt i jest, lekko mówiąc, nie do zniesienia.
   Doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Akurat w przypadku pani architekt nie było to żadną nowością - o ile na co dzień była przyjemną, wesołą osóbką, tak na krótko przed terminem oddania pracy zmieniała się w istną zrzędę. Wszystko nagle przestawało jej pasować. Wypytywała wszystkich o to, co myślą o jej dziele i niezależnie od odpowiedzi, zawsze wyjeżdżała z kontratakiem. 
   - Współczuję - mruknęłam szczerze.
   Westchnął.
   - Przeżyję - zapewnił, wzruszając nieporadnie ramionami. - Szczególnie teraz, bo przecież będę miał sporo roboty z kampanią.
   Przez setną sekundy wyglądał tak, jakby chciał ugryźć się w język, ale było za późno. Wyłapałam aluzję i natychmiast, niczym detektyw Monk, pochyliłam się nad stołem.
   - Z czym? - wypaliłam żywo.
   Zdawał się być nieco znużony, ale zaraz wziął głęboki wdech i również pochylił się nad blatem, by znacznie zmniejszyć odległość między naszą dwójką.
   - W porządku - zaczął, unosząc ostrzegawczo palec. - Jesteś pierwszą osobą, której to powiem, więc gęba na kłódkę.
   Pokiwałam głową tak energicznie, że coś strzyknęło mi w szyi. Syknęłam i szybko złapałam za obolałe miejsce, a mój towarzysz tylko pobłażliwie przejechał wzrokiem po mojej twarzy. Poczułam się jak smerf Ciamajda, którego Ważniak wiecznie mieszał z błotem.
   Swoją drogą, Ważniak to palant.
   - Tydzień temu odbyło się comiesięczne spotkanie rady miasta - zaczął spokojnie. - Jak się okazało, nadszedł czas na wybory radnych, którzy mogliby wstąpić do parlamentu.
   - Wstąpisz do parlamentu?! - przerwałam, nie mogąc wytrzymać.
   Skrytykował mnie spojrzeniem.
   - Cicho tam - rozkazał. - No więc, poniekąd. Wszyscy, którzy są wyżej postawieni rangą, stanęli po mojej stronie. To dość zabawne, biorąc pod uwagę, że dotąd nigdy nie wyrażałem chęci uczestniczenia w czymś takim.
   Prychnęłam donośnie.
   - Sami zauważyli twój potencjał - spostrzegłam.
   - Ktoś ci mówił, że zaczynasz przypominać Sasuke? - zapytał marudnie. - To mnie przeraża.
   Uniosłam wargi w przepraszającym uśmiechu. Nie, żeby porównanie do aroganta nie sprawiało mi bólu, bo sprawiało. Wewnętrzny. Nie byłam żeńską wersją drania, prawda? Niemniej, w tej chwili i tak żywiłam do niego znacznie cieplejsze uczucia, niż w zeszłym tygodniu. Wszystko przez to, co stało się w niedzielny wieczór. Powinnam się leczyć - taka była prawda.
   - Kontynuuj - napomniałam.
   - Dziewięćdziesiąt dwa procent głosów - odpowiedział zagadkowo i uśmiechnął się z satysfakcją. - Dokładnie tyle dostałem. W styczniu będę już nie tylko radnym miasta, ale członkiem zgromadzenia w parlamencie. Gubernator stwierdził, że mogę zajść daleko - pochwalił się.
   Oczywiście, że mógł. Powtarzaliśmy mu to, od kiedy w pierwszej liceum został przewodniczącym szkoły.
   - Neji, już kiedyś ci to powiedziałam - zagaiłam, podpierając brodę na dłoni. - Będziesz kiedyś fantastycznym premierem.
   Parsknął śmiechem, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
   - Miejmy nadzieję, że tego dożyję - odparł kąśliwie i zamyślił się na dłuższą chwilę. - Jest coś jeszcze.
   Zamiast odpowiedzieć, wpatrywałam się w niego wyczekująco. Nie dość, że byłam pierwszą osobą, na którą zrzucił tak niezwykłą nowinę, to chciał dodać coś jeszcze. Czy to oznaczało mniej-więcej tyle, że jestem znaczącą osobą? Ejże, sam przyszły premier mi się zwierzał!
   - Do zgromadzenia radnych mam dołączyć w styczniu, ale przed tym urządzają mi tutaj bankiet - oznajmił, wskazując na przestrzeń wokół siebie. - Mam wtedy ogłosić szczęśliwą nowinę, ale pomyślałem, że równie dobrze mogę zrobić coś jeszcze.
   Zmarszczyłam brwi.
   - Co?
   - Chcę się oświadczyć Tenten.
   Przez moment myślałam, że się przesłyszałam. Co prawda, od dawna spodziewałam się tego, że to właśnie oni będą kolejną parą z naszej paczki, która stanie przed ołtarzem, ale nie spodziewałam się tego tak szybko. Nie, żebym znowu miała jakiś problem z tym, że ja nawet nie miałam poważnego związku, a ostatnio zauroczyłam się w mężczyźnie, który ograniczał się do uprawiania ze mną seksu. 
   Ucieszyłam się. Byłam szczęśliwa zawsze, ilekroć w życiu moich przyjaciół działo się coś dobrego.
   - Neji chce dać się uwiązać - mruknęłam, pogwizdując pod nosem. - Kiba tego nie pochwali. Dobrze, że nikogo innego nie obchodzi jego zdanie - dodałam, unosząc dwa palce w górę.
   To była wystarczająca aprobata, bo mój rozmówca uśmiechnął się z ulgą.
   - Ostatnio kocham ją nawet jeszcze bardziej, niż wcześniej - poinformował tajemniczo, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk. - Myślisz, że się zgodzi?
   Przybrałam pełną politowania minę.
   - Nie ma możliwości, żeby się nie zgodziła - odpowiedziałam. - Co więcej, powiem ci coś w tajemnicy. Ona też cię kocha - bąknęłam cicho.
   Znowu się roześmiał, a ja - poza szczerą radością - poczułam także nić zazdrości. Tej niegroźnej. Mówiącej mi o tym, jak bardzo chciałabym być na ich miejscu i znaleźć kogoś, kto nie tylko będzie troszczył się o mnie, ale o kogo będę troszczyła się ja. Ta sytuacja zaczynała mnie przerażać. Prędzej Ino zejdzie się z Kibą, niżeli ja znajdę dla siebie idealnego partnera.
   - Lepiej, żebyś miała rację, bo w innym wypadku przyszły premier spali się ze wstydu - wyznał, wzdychając cicho. Zaraz potem jednak uniósł powieki i przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Mogę cię o coś spytać?
   Co za irracjonalne pytanie.
   - O co chcesz.
   Sięgnęłam po swoją gorącą latte i przez chwilę rozkoszowałam się jej aromatycznym zapachem i pięknym kolorem, który przybrała. Byłam uzależniona od dwóch rzeczy: kofeiny i teiny. No dobrze, trzech, jeśli wliczyć muzykę. Może, ale tylko może czterech, jeśli pomyśleć o mojej obsesji dotyczącej Sasuke, ale z tym nałogiem przynajmniej starałam się walczyć. Przytknęłam usta do krawędzi kubka i powoli zaczęłam sączyć napój.
   - Wiesz, co się dzieje z Sasuke, prawda?
   Ledwie udało mi się przełknąć ciecz.
   - Co masz na myśli?
   - Jesteś adwokatem Itachiego - spostrzegł cierpliwie. - Domyślam się, że Naruto i Kiba wiedzą, teraz pewnie i ty.
   Przełknęłam ślinę, nieco zdezorientowana. Podobno nikt nie wiedział o ,,drugim życiu" Uchihy.
   - Nie rozumiem - skłamałam.
   Jego krytyczne spojrzenie nieco mnie poddenerwowało.
   - Może sobie okłamywać wszystkich wokół, ale umówmy się, że ja i Shikamaru nie jesteśmy ani głupi, ani ślepi - burknął. To prawda, na co dzień obracali się wśród trójki, która znała prawdę, a dziewczyny nie miały tego problemu. - Nie ciągniemy go za język, bo wiemy, że gdyby chciał coś powiedzieć, zwyczajnie by to zrobił.
   Zagryzłam niepewnie wargę. Cholerny, cholerny Uchiha! Od dawna uważałam, że jego milczenie w stosunku do przyjaciół przyniesie tylko szkody. Nawet próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale tradycyjnie mnie spławił. Wielokrotnie zastanawiałam się nad jego pobudkami i ostatecznie zawsze dochodziłam do wniosku, że są nielogiczne. Spójrzmy prawdzie w oczy - ufał całej paczce, ale zdecydował się wszystko ukrywać, by niepotrzebnie nie mieszać ich w kłopoty. Szkoda, że skutki były inne - nie radził sobie z całą sytuacją całkiem sam, chociaż próbował.
   - Więc?
  - Jeśli powiedziałby chociaż słowo, wszyscy zrobilibyśmy wiele, żeby mu pomóc. Każdy z nas ma jakieś możliwości - zauważył. - Jest po prostu zarozumiałym baranem, który woli zgrywać bohatera, niż poprosić o pomoc. 
   Odruchowo kiwnęłam głową.
   - To prawda - przyznałam.
   Uśmiechnął się delikatnie.
   - Naruto prawdopodobnie próbował go do tego nakłonić, ale mu się nie udało. Podejrzewam nawet, że, jak to on, w myśl zasady ,,lojalny przyjaciel bez względu na wszystko", zaczął błądzić razem z nim.
   Zastygłam w bezruchu na setną sekundy, żeby zaraz wbić oskarżycielski wzrok w Hyuugę.
   - Wiesz o ustawkach?
   Wydawał się równie zaskoczony, co ja.
   - Ty wiesz? - odpowiedział wymijająco.
   Jęknęłam i przetarłam twarz dłońmi. Świetnie. Więc wszyscy faceci zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się z tymi kretynami, ale żaden z nich nie wygadał się nawet słowem. Męska solidarność, psia mać. Nie, żebym ja była święta - również niczego nikomu nie powiedziałam, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że od poprzedniego razu cały czas trzymałam pieczę nad całą trójką. Nie dopuściłabym, by coś podobnego stało się ponownie.
   - Nieważne - rzuciłam niedbale. - Czego ode mnie oczekujesz?
   Świdrował mnie spojrzeniem na wylot.
   - Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale masz na niego duży wpływ - powiadomił, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. - Może ty spróbujesz?
   Przez chwilę biłam się z myślami, jednak końcu kiwnęłam głową.
   - Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem, Neji - stwierdziłam, przeczesując włosy dłonią. - Cieszę się, że cię mamy.
   


***


   Wtorek po raz kolejny nastał bardzo szybko. Tym razem nie powinienem jednak narzekać, biorąc pod uwagę, że w zeszłym tygodniu udało mi się uniknąć spotkania rady, przez wzgląd na wyjazd do Kakashiego. Mało tego, dzisiejsze posiedzenie także dobiegło już końca, w związku z czym mógłbym - przynajmniej według siebie samego - uciec do domu i zająć się samym sobą. Niestety, moje plany znacznie kolidowały z planami Omoiego, który niemalże siłą zaciągnął mnie do biura i zmusił do wypełnienia tony papierzysk. Fakt, odkładałem to od dłuższego czasu, ale nie byłoby chyba żadnej różnicy, gdyby poczekało to jeszcze z tydzień. Ewentualnie dwa tygodnie. 
   Niemniej, zastosowałem się do usilnych próśb swojego asystenta i pod jego nadzorem podpisałem z dziesięć umów, o których dotychczas nie miałem pojęcia. To znaczy, inaczej - Hakkiri wspominał mi o nich jakieś kilkanaście razy, ale nigdy specjalnie nie zainteresowałem się tematem. Dyrektor generalny jak się patrzy.
   Nawet teraz słuchałem tego, co mówił, dość wybiórczo. Moją głowę zajmowały w chwili obecnej trzy, kompletnie inne sprawy: Itachi, Izuna i Sakura. Jeżeli chodziło o tego pierwszego, nadal zastanawiałem się nad tym, dlaczego zataił przede mną miejsce pobytu Kakashiego. Jakby mało było tego, że przyznawał się do winy i nie chciał nikomu zdradzić, dlaczego kłamie, to dodatkowo robił wszystko, by utrudnić nam dążenie do uwolnienia go. Nie odwiedziłem go w tę sobotę, a gdy opowiedziałem wszystko potworze, nie mogła uwierzyć własnym uszom. To przynajmniej upewniło mnie w fakcie, że to nie ja zwariowałem, a - co najwyżej - mój pochrzaniony brat. Temat Izuny bezpośrednio do niego nawiązywał, a jeśli chodziło o Haruno - o niej myślałem w wielu aspektach, w większości pozytywnych.
   Sam już przestałem rozumieć naszą relację i - prawdę mówiąc - odstawiłem wszelkie próby osiągnięcia tego na bok. Po tym, co stało się w niedzielę, miałem kompletny mętlik w głowie. Wszystko, co planowałem w stosunku do niej, zazwyczaj kończyło się fiaskiem. Gdy jednak po tym, co stało się na blacie kuchennym w jej mieszkaniu zacząłem zastanawiać się nad tym, czy może wszystko zaryzykować, ona oznajmiła, że ,,nie muszę się przejmować, bo nie ma między nami zobowiązań", zwariowałem do reszty. Nie, żebym ostatecznie nie był jej za to wdzięczny. Pod wpływem emocji popełniłbym głupstwo i to właśnie ona mnie przed nim powstrzymała. Nigdy nie byłem tak wściekły, jak tamtego wieczora. Nie chciałem, by jakikolwiek facet się do niej zbliżał, a co dopiero mówić o choćby najmniejszej formie dotyku. Jednocześnie zagarnąłem sobie do niej wszelkie prawa. Gdyby tylko wszystko było prostsze i nie miałbym tak popieprzonego życia, że będąc z nią tylko niepotrzebnie bym ją narażał, pewnie bylibyśmy razem.
   Pewnie tak.
   - To ostatnia umowa. - Z rozmyślań wyrwał mnie głos asystenta, który siedział po drugiej stronie burka, toteż wbiłem w niego spojrzenie. - Irie mówi, że wszystko jest opłacalne. Chcą odremontować Jin Mao Tower w Szanghaju.
   Zmarszczyłem brwi i szybko przejrzałem umowę. Shinihi Irie był przedstawicielem Uchiha Company, obejmującym stanowisko dyrektora generalnego na terenie Chin, ale jednocześnie cały czas podlegającym centrali - mnie, Madarze i reszcie rady. 
   - Jin Mao Tower? To nie jedna z najwyższych chińskich budowli?
   Omoi potaknął, dość zaskoczony, że w ogóle go słucham.
   - Nikt nie chce się tego podjąć, bo chińskie władze w razie niespodziewanego wypadku żądają wysokiego odszkodowania - sprecyzował. - Zwrócili się do nas, bo chociaż wiedzą, że jako firma z najlepszą renomą w Azji zażądamy sporo kasy, to niczego nie spieprzymy.
   Kiwnąłem powoli głową.
   - Ile ma wynosić odszkodowanie, jeśli już coś pójdzie nie tak?
   - To zależy od ilości szkód, ale w przeliczeniu na dolary, minimum 500 000 tysięcy.
   Zamrugałem z niezrozumieniem.
   - Pięćset tysięcy dolarów? - powtórzyłem z wahaniem. - I tak po prostu mam zaryzykować z taką inwestycją? Przecież to powinno być omówione na radzie - spostrzegłem.
   Przymknął powieki z wyraźnym zniecierpliwieniem.
   - Mówiłem ci, że było - przypomniał. Szkoda, że nie słuchałem. - Tydzień temu. Wszyscy się zgodzili.
   Zacząłem stukać długopisem o blat biurka, nie spuszczając spojrzenia z kartki. Madara tak chętnie zaryzykował? Mogłem zrozumieć wiele, ale akurat z naszej dwójki to on był tym, który myślał racjonalniej.
   - Ile dostaniemy, jeśli się uda?
   Uśmiechnął się butnie.
   - Dziesięć milionów - odparł luźno. - Byłoby więcej, ale to tylko odremontowanie. Mówiłem ci, że to dość satysfakcjonująca umowa.
   Prychnąłem pod nosem. Satysfakcjonująca? Nagle stało się dla mnie jasne, dlaczego Madara zdecydował się bez oporów podpisać te papierki. To prawda, firma mogła zarobić dziesięć baniek, ale jednocześnie mogliśmy stracić pięćset tysięcy. Wystarczył jeden, niewielki błąd. 
   Problem w tym, że z naszej dwójki to nie ja miałem być tym, który myśli logicznie. Bez namysłu złożyłem swój podpis tuż koło bazgrołów swojego stryja i oddałem kartki Omoiemu, wzdychając cicho.
   - Coś jeszcze?
   Pokręcił głową.
   - Nie, tylko...
   Zanim zdążył dokończyć, w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. Przybysz, bez oczekiwania na jakiekolwiek ,,proszę", wpakował się do gabinetu i niemal od razu obdarzył mnie najbardziej fałszywym uśmiechem, jaki w życiu widziałem. Sam Madara prymityw Uchiha zdecydował się mnie odwiedzić. 
   - Dzień dobry, Sasuke - odezwał się.
   Uniosłem brwi ku górze.
   - Już się widzieliśmy - odpowiedziałem oschle.
   Zacisnął szczęki, jednak nie dał się sprowokować.
   - Tak, ale muszę z tobą porozmawiać o czymś jeszcze - oznajmił, po czym bez zastanowienia przeniósł wzrok na mojego asystenta. - Na osobności.
   Hakkiri tylko zerknął na mnie porozumiewawczo, a ja jedynie skinąłem głową. Szybko pozbierał wszelkie dokumenty do teczki, a kilkadziesiąt sekund później zniknął za drzwiami.
   Madara przez dłuższą chwilę przeszywał mnie wzrokiem na wskroś, żeby w końcu ruszyć się spod drzwi. Wolno zajął to samo miejsce, które dotychczas okupował Omoi i rozejrzał się wokół z dziwnym zainteresowaniem w oczach. Jedyne, czego chciałem, to żeby jak najprędzej się stąd wyniósł, tymczasem on postanowił nie tylko zawracać mi tyłek, ale przeciągać całą pogadankę tylko po to, żeby pozachwycać się wystrojem wnętrz.
   - Śpieszę się - mruknąłem, przerywając jego przegląd.
   Wrócił spojrzeniem do mojej osoby, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się butny uśmiech, który - według mnie - nie zwiastował niczego dobrego. Nie, żeby Madara kiedykolwiek wiązał się z czymś dobrym.
   - Więc będę się streszczał - odpowiedział nonszalancko, wyciągając się na krześle. - Masz ostatnio mało czasu, nieprawdaż? Nadzwyczajnie mało, jak na szefa takiej korporacji, jak Uchiha Company.
   Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
   - Jestem tutaj co wtorek, a zeszły tydzień spędziłem w Kioto, załatwiając interesy firmy. Czego jeszcze chcesz?
   Parsknął śmiechem, w którym nie wyczułem cienia wesołości. 
   - To prawda, to prawda - potwierdził, kiwając energicznie głową. - Jednak z tego co wiem, na wyciągach z konta UC nie ma opłat za hotel. Gdzie się zatrzymałeś?
   Zadygotałem nerwowo. Powoli zaczynało do mnie dochodzić, do czego bije Madara, choć nie miałem pojęcia, jaki obrót sytuacji ma to przynieść. 
   Wyprostowałem się dumnie.
   - Co cię to obchodzi? - odparłem impertynencko. - To nie ma związku z firmą, więc to nie twoja sprawa.
   Dostrzegłem cień nienawiści przechodzący przez ciemne tęczówki stryja.
   - Tak jak myślałem - stwierdził dość ponuro. - Odwiedziłeś Kakashiego.
   Ten gość wcale mnie nie denerwował. On doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Nie mogłem pojąć, dlaczego Madara - poza tym, że jest cholernym draniem - nie mógłby choć na chwilę ściągnąć swojej idiotycznej maski i zachowywać się poważnie. Wszystko, czego od niego oczekiwałem, to szczerość. Kiedyś lubiłem gierki, ale z biegiem czasu udało mi się z nich wyrosnąć. Nie zamierzałem w nie grać szczególnie teraz, gdy miałem do stracenia tak wiele rzeczy.
   - Czego chcesz? - warknąłem w końcu, odpuszczając sobie uprzejmy ton.
   Tego właśnie chciał, bo zaraz uniósł kąciki ust w chamowatym uśmiechu.
   - Zrezygnujesz z praw do bycia właścicielem Uchiha Company - oznajmił zimno.
   Przez moment miałem ciężki dylemat - nie wiedziałem, co szokuje mnie bardziej. Samo znaczenie słów tego prymitywa, czy może jednak fakt, że on mówił całkiem poważnie.
   Parsknąłem śmiechem bez cienia wesołości.
   - Kiepski żart - skwitowałem.
   Omiótł złowrogim spojrzeniem moją twarz, a zaraz potem rzucił na biurko teczkę z papierami, którą trzymał w dłoniach od samego początku. Zerknąłem na nią, żeby zaraz wrócić niepewnym spojrzeniem do swojego rozmówcy.
   - Nie żartuję - uświadomił mnie chłodno, wskazując podbródkiem na dokumentację. - Sam sprawdź.
   Niechętnie, ale sięgnąłem po wskazany przedmiot.
   - Myślisz, że cokolwiek przekona mnie do zostawienia firmy tylko tobie? Oszalałeś - mruknąłem.
   Otaksowałem spojrzeniem pierwszą stronę i jeszcze, nim doszedłem do połowy lektury, kompletnie zamarłem. Mogłem spodziewać się po Madarze wielu rzeczy - przekrętów, odciągania mnie od sprawy Itachiego, nawet tysiąca kłamstw. Nie sądziłem jednak, że bezpośrednio postanowi wytoczyć mi wojnę.
   Dokumenty nie zawierały byle jakich informacji. Wręcz przeciwnie - były swego rodzaju dowodami na rzeczy, za które mogłoby mi się bardzo oberwać. Pierwsza część mówiła o tym, jak sprowadzam narkotyki zza granicy, ażeby później sprzedawać je innym. Były to już dwa, poważne wykroczenia. Znacznie bardziej jednak, moją uwagę przyciągnął drugi punkt - łączący się z Victrolą i ludźmi, którzy tam pracowali. Przez dłuższą chwilę nie mogłem zrozumieć, o co chodzi, ale gdy w końcu doznałem oświecenia - zacisnąłem palce na cienkim papierze i przeniosłem przepełnione nienawiścią spojrzenie na stryja.
   - Po pierwsze, współwłaściciel Uchiha Company, który nielegalnie sprowadza spoza kraju leki na receptę, silnie uzależniające, by później przekazywać je innym ludziom - zaczął, pochylając się nad biurkiem i konfrontując się ze mną spojrzeniem. - Po drugie, współwłaściciel Uchiha Company, który osobiście zadeklarował się jako jeden z właścicieli klubu, w którym regularnie odbywają się ustawki, pojawia się prostytucja, a przede wszystkim wszyscy toną od narkotyków. Jak myślisz, co powiedzą na to klienci i udziałowcy?
   Nie mogłem uwierzyć. Zwyczajnie. Madara doskonale wiedział, że nie sprowadzałem narkotyków dla własnych potrzeb. Robiłem to tylko i wyłącznie dla Yuugo, który nie mógłby bez nich przetrwać. Niestety - nawet nie miałem na to dowodów, bo Takara nigdy nie poszedł do prawdziwego lekarza. Jego imię i nazwisko nie widniało w spisie medyków, a co za tym idzie - równie dobrze można było stwierdzić, że wymyśliłem sobie, iż robię to ze względu na jakąś tam zarazę, która mogłaby zagrażać jego życiu.
   Jeszcze gorzej przyjąłem jednak wzmiankę o Victroli. Początkowo nawet nie potrafiłem zrozumieć, co mój stryj ma na myśli, ale dojście do prawdy nie zajęło mi zbyt dużo czasu.
   - Ty sukinsynu - syknąłem, uderzając pięścią w stół. - Victrola nie jest moim klubem, jest jednym z ośrodków wykupionych przez UC!
   Uśmiechnął się tak perfidnie, że miałem ochotę go uderzyć.
   - Mówiłem ci, żebyś nauczył się czytać dokładnie to, co podpisujesz - przypomniał. - To prawda, Victrola jest podczepiona pod UC, ale na zgodzie na otwarcie i prowadzenie działalności widnieje tylko jeden podpis i, bynajmniej, nie należy on do mnie - dodał niewinnie, wzruszając ramionami. - Teraz rozumiesz, Sasuke? Jesteś współwłaścicielem Uchiha Company, ale też jedynym członkiem firmy, który nadzoruje klub.
   Lekko rozchyliłem usta, by cokolwiek odpyskować - próbować się bronić - ale nie potrafiłem znaleźć żadnych słów. To była sytuacja bez wyjścia i poniekąd zasłużyłem sobie na nią, tylko i wyłącznie przez swoją własną głupotę. Dałem mu się wrobić. Uwierzyłem, że nie pilnował mnie aż tak, tymczasem on od dłuższego czasu zbierał materiały, które pomogłyby mu mnie zniszczyć. Niezrozumiała była tylko jedna rzecz - bez najmniejszych problemów mógłby mnie zniszczyć, bez niepotrzebnej rozmowy. Po co się na nią silił?
   - Po co to wszystko? - zapytałem oschle.
   Westchnął teatralnie.
   - Cieszę się, że pytasz - przyznał. - Widzisz, mimo wszystko cię nie nienawidzę, Sasuke. Uważam po prostu, że nie nadajesz się na kogoś, kto może prowadzić taką korporację. Mógłbym cię wydać, ale co by mi to dało? Nadszarpnąłbym reputację UC, a ty skończyłbyś tam, gdzie twój brat.
   Pieprzony hipokryta. Jego dobroduszność napawała mnie jeszcze większym rozbawieniem, niż odrazą. Brat? Mój brat, którego wysłał za kratki w podobny sposób? Byłem pewien, że tylko sobie pogrywa. Byłem pewien, że mimo wszystko mu na mnie nie zależy i wykorzysta wszystko, by się mnie pozbyć. Wolał po prostu zrobić to po cichu, a jeśli chodziło o mnie - mogłem się tylko dostosować. To była sytuacja bez wyjścia, przynajmniej póki co. Powinienem pokornie przyjąć jego rozkazy, a później na trzeźwo przeanalizować sytuację. Bunt nie doprowadziłby mnie do niczego dobrego.
   Zacisnąłem szczęki, próbując powstrzymać gniew.
   - Więc?
   - Są dwie opcje - odpowiedział w końcu. - Pierwsza: masz zrzec się udziałów, ja zostanę jedynym właścicielem UC, ale jednocześnie nie wylecisz z firmy. Ba, pozostaniesz nawet członkiem rady. Druga: wszyscy dowiedzą się o tym, co znajduje się w tych dokumentach. Stracisz pracę i reputację, a w najlepszym wypadku dostaniesz wyrok w zawiasach. To oczywiście nie tyczy się twoich znajomych, którzy prowadzą Victrolę. Oni będą gnić za kratkami, a Yuugo nie wytrzyma tam zbyt długo, czyż nie? - uniósł wargi w pogardliwym uśmiechu.
   Nienawidzę go. NIE-NA-WI-DZĘ GO.
   Spotykałem na swojej drodze różnych ludzi; lepszych, gorszych, bogatszych, biedniejszych, bardziej i mniej pyszałkowatych. Jednak nikt, absolutnie nikt - wliczając kryminalistów, polityków, czy lekarzy biorących łapówki - nie dorównywał Madarze. On był mistrzem manipulacji. Mistrzem fałszu. Wiedział, jak rozegrać wszystko tak, by wyjść z tego bez szwanku. Jako ten święty. 
   Z trudem wziąłem głęboki wdech.
   - Ja...
   - Do trzydziestego - uciął, wstając z krzesła i nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia. - Poczynając od dzisiaj, masz czas do 30 stycznia na zrzeczenie się udziałów. Dobrego dnia, Sasuke - zakończył jadowicie, a zaraz potem zniknął za drzwiami.
   Zniknął, pozostawiając mnie kompletnie rozwalonego, w każdym znaczeniu tego słowa.



***

   Ostatnimi czasy zaczęłam zauważać, że Rendan stał się moim drugim domem. Przesiadywałam tu kilka razy w tygodniu - w każdy piątek, zazwyczaj w sobotę, odwiedziłam go nawet w zeszłą niedzielę - ale teraz notoryczne zaczęło się robić także odwiedzanie go przeze mnie w dni robocze. Przykładem był dzisiejszy, wtorkowy wieczór, podczas którego sączyłam drinka przy barze. Ino, męcząc się z przeziębieniem, nie ruszała się z łóżka na krok. Byłam obarczona usługiwaniem jej w każdym, możliwym znaczeniu tego słowa; gotowałam ciepłe zupki, robiłam dwadzieścia herbat dziennie, biegałam do apteki i jeszcze trudziłam się, by spełnić wszystkie jej zachcianki. Mój pobyt tutaj także był spowodowany przez nią. W normalny, wtorkowy wieczór o dwudziestej trzeciej siedziałabym nad dokumentami, tymczasem czekałam na Uzumakiego, który wreszcie raczy się zjawić i dać mi to, po co przyszłam. Mojej przyjaciółce skończyły się krople do nosa i już od godziny musiała radzić sobie z toną kataru. Lamentowała, że nie przeżyje nocy i kolejnego dnia, żeby doczekać, aż po pracy skoczę do apteki. Obdzwoniła wszystkich naszych przyjaciół i to Hinata jej  pomogła. Wysłała swojego chłopaka do klubu wraz z lekiem, a chociaż powinien on pojawić się w pobliżu już jakiś czas temu, nigdzie nie mogłam dostrzec blond czupryny.
   Pięknie.
   Mimo wszystko, pewna byłam tylko jednej rzeczy: nie miałam po co pokazywać się w domu bez tych kropli. I tak nie przeżyłabym nawet godziny, więc jaki byłby w tym sens? Poza tym, skrycie liczyłam, że spotkam tutaj drugiego właściciela. Tego, który miał sprawować pieczę nad klubem przez dzisiejszą noc. Uniosłam kącik ust na samą myśl o czarnych, rozwichrzonych włosach, rozbrajającym uśmiechu i tęczówkach w kolorze nocnego nieba. Nie widziałam Uchihy od niedzieli. I chociaż ostatnim razem sama zażądałam, by nie było między nami zobowiązań, zrobiłam to dość bezmyślnie. Wiedziałam, że w innym wypadku będzie przejmował się tym, że mnie zrani. Tyle, że z jakiegoś pokręconego powodu chciałam być blisko niego, pomimo tak wysokiej ceny jak nieodwzajemnione uczucia. Już teraz usychałam z tęsknoty, jak bohaterka melodramatu. Wyjaśnił mi co prawda sytuację z Kakashim i Ayą, ale nie miałam wpływu na to, jak się z tym czułam. Gdy tylko myślałam o tym, że ona śpi w jego apartamencie, trafiał mnie przysłowiowy szlag.
   - No proszę, proszę. Lala.
   O wilku mowa. Aya.
   Przeniosłam zirytowane spojrzenie na właścicielkę głosu, która bez zawahania zajęła miejsce obok mnie. Nie interesując się tym, czy jej obecność mi przeszkadza, czy nie - zamówiła piwo z sokiem i wbiła we mnie nieodgadniony wzrok.
   - Lala? - powtórzyłam z rozdrażnieniem.
   Kiwnęła głową.
   - Różowe włosy, wieczna cnotka, pracuś i egoistka. Uznałam, że to określenie będzie dla ciebie idealne.
   Prychnęłam pod nosem.
   - Więc jak brzmi twoja ksywa? Żmija?
   Parsknęła śmiechem i przeczesała swoje idealne, błyszczące włosy palcami.
   - Wolę określenie femme fatale - odparła nonszalancko, przyglądając się swoim długim, czerwonym paznokciom. - Nie przyszłam się z tobą bić, ekscentryczko.
   Zacisnęłam wargi w cienką linię.
   Nasze pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie nie wyglądało najlepiej. Rozpoznałam w niej kobietę ze zdjęcia i całkowicie zapomniałam, czym jest zdolność racjonalnego myślenia. Byłam wściekła, zazdrosna, zraniona, zazdrosna, bezsilna i jeszcze raz zazdrosna. Jej przyjazd z Kioto, w towarzystwie Sasuke, z którym wcześniej spędziła tydzień z jasnych względów nie wzbudzał mojej aprobaty. Niemniej, Uchiha zdążył mi wszystko wyjaśnić. I ja mu wierzyłam. Cóż, nie miał żadnego powodu żeby kłamać. Ba, był niemalże uosobieniem szczerości, przynajmniej w niektórych aspektach życia. Dowiedziałam się, że Aya ma nam pomóc i chociaż tego nie pochwalałam, nie miałam nic do gadania. Ashida najwyraźniej również została poinformowana, kim jestem, skoro zdecydowała się na rozmowę.
   - Domyślam się - mruknęłam w końcu, natarczywie przyglądając się półce z najróżniejszego rodzaju alkoholami, która stała tuż naprzeciwko mnie. - Czego chcesz?
   Westchnęła teatralnie.
   - Lubisz Sasuke - oceniła ze znudzeniem. - Jesteś jedną z tych głupich flądr, które zobaczyły jego byłą i postanowiły rzucić się na nią z pazurami, co?
   Parsknęłam ze złością i wróciłam spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
   - Głupich flądr? - powtórzyłam z odrazą, kręcąc delikatnie głową. Poza zazdrością, żywiłam wobec niej inne uczucie - nienawiść. Za to, że go wtedy zostawiła. - Wiesz, co naprawdę jest głupotą? Możliwość posiadania kogoś takiego, jak Sasuke i odrzucenie tego bez mrugnięcia okiem. To jest szczyt absurdu - dodałam zimno.
   Udało mi się. Mina Ayi niemal natychmiast zmieniła się z luźnej na napiętą. Kobieta wyraźnie zacisnęła szczęki, delikatnie mrużąc powieki i przypatrując mi się oskarżycielsko.
   - Nie wypowiadaj się na tematy, co do których nie masz pojęcia - syknęła.
   Odważnie zmniejszyłam odległość między nami.
   - Wiesz o miłości tyle, ile ja o zeszłorocznym śniegu. Twierdziłaś, że kochasz Sasuke, a gdy najbardziej cię potrzebował, zostawiłaś go. Powiedziałaś, że kochasz Itachiego, a nie pomogłaś w wyciągnięciu go z więzienia. Przeciwnie, przeszkodziłaś w tym, bo nie powiedziałaś Sasuke o Kakashim - zauważyłam, uśmiechając się złowrogo. - Wciskaj kity tym, którzy się na nie nabiorą.
   Nieco szerzej otworzyła oczy, żeby wreszcie zacisnąć zęby jeszcze mocniej.
   - Wiesz, jak mało obchodzi mnie to, czy mi wierzysz? Tak mało, jak zeszłoroczny śnieg - nawiązała do mojej wypowiedzi, unosząc wargi w bezczelnym uśmiechu. - Zależy mi na nich. Oboje są jedynym powodem, dla którego z tobą rozmawiam, jasne?
   Prychnęłam, odwracając wzrok. Ta żmija nie zasługiwała na to, by poświęcić jej choćby odrobinę uwagi.
   - To działa w dwie strony. Jednak nic nie zmienia tego, że cię nie lubię i nie przypuszczam, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Dla mnie jesteś tylko tchórzliwą, zapatrzoną w siebie dziwką, która w głębokim poważaniu ma uczucia innych.
   Wreszcie. Powiedziałam coś, co ciążyło mi na sercu od dłuższego czasu. Wreszcie powiedziałam coś, co powinna usłyszeć już dawno, dawno temu. Nie zmieniało to jednak moich poglądów na całą tę sprawę. Nadal nie mogłam przekonać samej siebie, że Aya jest szczera. Ze mną, ze wszystkimi, nawet z samą sobą. Wszystko, co robiła, nie trzymało się kupy. Zaprzeczała swoim słowom, czasami nawet czynom. Widziałam, w jaki sposób patrzyła na aroganta tamtego dnia. Mogłabym dać sobie głowę uciąć, że nadal go kocha. Poza tym, nie byłam jedyną osobą, która to widziała. Hinata, Kiba, nawet Naruto. Wszyscy nie mogli zrozumieć jej pobudek i nagłej miłości do Itachiego.
   - Może jestem, może nie jestem. Moje życie, nie twoja sprawa - stwierdziła wreszcie, tak chłodnym tonem, że niemalże zrobiło mi się zimno. - I, droga lalo, jestem też ostatnią osobą, na której powinnaś się wyżywać tylko dlatego, że ciebie on nie chce. Czyżby tak bardzo cię to bolało? Bo wygląda na to, że sporo o mnie wiesz - spostrzegła.
   Cholera. Faktycznie, za dużo gadałam.
   - To, co mnie z nim łączy, to z kolei nie twoja sprawa - warknęłam ostrzegawczo. 
   Parsknęła pod nosem.
   - To, co cię z nim łączy? To was łączy cokolwiek poza Itachim? Nie bądź śmieszna - poleciła z sarkazmem, podpierając podbródek na dłoni. - Nieważne. Zawsze mogę omówić to w apartamencie kogoś, w kim jesteś beznadziejnie zauroczona.
   Zacisnęłam dłonie na krawędziach blatu i powstrzymałam się od komentarza. Wiedziałam, że wszystko, do czego dąży, to sprowokowanie mnie.
   - W apartamencie kogoś, kogo tak naprawdę nadal kochasz - odparłam atak, twardo wbijając w nią swoje spojrzenie.
   W jej oczach dostrzegłam szok, złość i odrobinę bezsilności. Bingo. Może nie byłam Einstainem, ale akurat w tej sprawie intuicja podpowiedziała mi dobrze. Nawet, jeśli Aya faktycznie kochała Itachiego, to nadal nie pozbyła się swoich uczuć względem jego brata. I chociaż to, że się nie pomyliłam sprawiło mi niewielką satysfakcję, to ogół przedstawiał się negatywnie. Znowu poczułam się beznadziejnie bezsilna. Jeśli jej nadal na nim zależało, to to nie mogło skończyć się dobrze. Nie dla mnie.
   Nie miałyśmy jednak czasu, by pociągnąć dyskusję dalej, bo tuż obok nas pojawili się Kiba i - o losie - Hanabi. Jakbym nie miała wystarczająco dużo swoich problemów sercowych, tak nie podobała mi się wizja tej dwójki - znowu - razem. Musiałam coś wymyślić, by ratować tyłek swojej upartej przyjaciółki.


***


   Naruto był pierwszą osobą, której zdecydowałem się wszystko opowiedzieć. Nie dlatego, że faktycznie chciałem to zrobić. Głąb zwyczajnie pojawił się w klubie i wystarczyło mu tylko jedno, jedyne spojrzenie skierowane w moją stronę. Od razu zrozumiał, że coś jest nie tak i zaciągnął mnie do osobnego pokoju, pozostawiając klub pod opieką Konohamaru, który - swoją drogą - miał mieć wolne. Pomimo mojego usilnego upierania się przy tym, że nic się nie stało, ostatecznie udało mu się wyciągnąć wszystkie informacje. Obecnie byliśmy na etapie milczenia, które pomagało przyswoić wszystkie wiadomości nam obojgu.
   Już wcześniej wiedziałem, jak bezsilny jestem wobec poleceń Madary, ale dopiero teraz stało się to dla mnie zupełnie jasne. Miał mnie w garści i niezależnie od tego, co bym zrobił, on stał na wygranej pozycji.
   - Zamierzasz zrezygnować? - zapytał wreszcie.
   Wzruszyłem ramionami, przeczesując rozczochrane włosy dłonią.
   - Tylko, jeśli to faktycznie będzie konieczne - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Najpierw muszę zobaczyć się z Izuną. Istnieje jakaś szansa, że mi pomoże.
   Uzumaki pokiwał powoli głową, jednak nadal wydawał się dość nieobecny. Prawda była taka, że szczerze wątpiłem w to, żeby ukochany, młodszy braciszek prymitywa zgodził się mi pomóc w jakikolwiek sposób. Mogłem zacząć pakować manatki, żeby wynieść się z gabinetu dyrektora generalnego. Owszem, nie zamierzałem buntować się przeciw stryjowi. Po pierwsze, byłoby to bezcelowe - miał zbyt dużo informacji, które pogrążyłyby nie tylko mnie, ale także moich znajomych. Po drugie, nawet pomimo zrzeczenia się udziałów, nadal byłbym członkiem firmy. Rady. Nadal mógłbym mieć na niego oko.
   - Wszystko sobie obmyślił, co? - mruknął, podnosząc tyłek z krzesła. Wydawał się być równie zdenerwowany, co ja. - Niech go szlag.
   Uniosłem kąciki ust w uśmiechu i potaknąłem. Gdyby trafił go szlag, to - chociaż nie było to może zbyt humanitarne - cholernie bym się ucieszył. Osobiście chciałem doprowadzić do tego, by skończył tam, gdzie jego miejsce. Na dnie.
   - Nie masz nic innego do roboty? - zmieniłem temat, zerkając na zegarek. Było już po dwudziestej trzeciej, co oznaczało, że siedzieliśmy tutaj minimum godzinę. - Muszę zająć się klubem.
   Trafiłem w sedno. Najpierw zerknął na mnie nierozumnie, potem wydał z siebie pisk godny kobiety i ostatecznie złapał się za głowę. 
   - Ona mnie zabije! - wrzasnął, obmacując swoją kieszeń. Wyjął z niej niewielką buteleczkę, która najprawdopodobniej była jakimś lekarstwem. - Zabije mnie, zabije!
   - O czym ty...
   Zanim zdążyłem skończyć, wybiegł z pomieszczenia jak oszalały. Wzniosłem wzrok do sufitu i niczym niańka udałem się tuż za nim. Stojąc na balkonie, rozejrzałem się po całym klubie. Sporo pijanych gości, kilka tańczących par, głośna muzyka, różowe włosy przy barze...
   Zamrugałem kilkukrotnie, dokładniej przypatrując się miejscu, w którym dostrzegłem włosy o specyficznym kolorze. Sakura. Mało tego, nie siedziała tam sama - uraczyła się towarzystwem mojej byłej, Kiby i Hanabi. Teraz dobiegał do nich także zdyszany Naruto, którego niemal zabiła wzrokiem.
   Czas najwyższy, żeby porozmawiać z nią ponownie.


   Gdy dostałem się na dół, to Aya jako pierwsza przywitała mnie lekkim uśmiechem. Naruto był zbyt zajęty udawaniem pokornego, Inuzuka i jego była niemalże sikali ze śmiechu, a potwora... cóż, jak to ona.
   - Czy ty myślisz, że ja nie mam co robić we wtorkowe wieczory? Masz pojęcie, ile papierów muszę wypełnić na jutro? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że zostawiłam przeziębioną Ino w domu, całkiem samą, na ponad godzinę?! Przecież to będzie cud, jeśli zostanę mieszkanie w takim stanie, w jakim je zostawiłam! - wrzeszczała, wymachując rękami na wszystkie strony. Blondyn tylko potulnie kiwał głową, udając, że absolutnie się z nią zgadza i ostrożnie wyciągając w jej stronę buteleczkę. - Kretyn. Zagadałeś się, co? Pewnie z gburem. Dodatkowo strzeliliście sobie po piwku, co? Jak Boga kocham, wszystko powiem Hinacie. A Sasuke...
   Odchrząknąłem, by dać wszystkim znać, że także tutaj jestem.
   Katarynka na chwilę zamknęła usta i przeniosła spojrzenie na mnie. Spodziewałem się, że dostrzegę w jej tęczówkach zaskoczenie i - może - ewentualnie mogłaby trochę złagodnieć, ale kompletnie się przeliczyłem. Ciskała we mnie takimi samymi gromami, jak to robiła w przypadku Uzumakiego. 
   - No proszę, proszę! Biznesmen nad biznesmeny powrócił, cholera jasna! Pod czyją opieką zostawiłeś klub? Konohamaru? To takie dojrzałe - przywitała mnie, krzywiąc się nieznacznie i nadal machając rękami. Poczułem się jak dziecko, któremu rozzłoszczony rodzic daje reprymendę. - Strasznie się cieszę, że jaśniepan zdecydował się pojawić. Naruto, dawaj te krople - żachnęła się, wyrywając lekarstwo z jego ręki.
   Już prawie zapomniałem, jaka potrafi być irytująca. Zerknąłem porozumiewawczo na Kibę, wskazując podbródkiem jego towarzyszkę. Nie zrozumiał mnie w pierwszej chwili, ale na całe szczęście miałem Naruto. Inuzuce całą sytuację planowałem wyjaśnić znacznie później. Teraz musiałem zająć się tylko Sakurą, bo z Ayą zdążyłem porozmawiać zaraz po powrocie z firmy. Mógłbym trzymać ją od tego z daleka, ale była prawniczką Itachiego. I pomimo ,,braku zobowiązań" i tak łączyło nas coś dziwnego. Coś, co nakazywało mi, żebym był z nią szczery. Zasługiwała na prawdę, zarówno o Madarze, jak i o moim planowanym wyjeździe do Sapporo.
   Kiedy Naruto, z wystarczającym dystansem, pożegnał się z kobietami, zaciągnął detektywa i siostrę Hinaty do wyjścia. Nie byłem do końca pewny, jaką wymówkę wymyślił, bo go nie słuchałem. Na dłuższą chwilę odpłynąłem, zastanawiając się nad tym, jak w najprostszy sposób przekazać prostaczce tonę nowych informacji.
   Omiotłem ją spojrzeniem, upewniając się, że zamknęła usta na wystarczająco długą chwilę.
   - Świetnie, że w końcu mogę coś powiedzieć - rzuciłem z rozdrażnieniem. Zaraz potem spoglądnąłem na Ayę i nie byłem w stanie powstrzymać drwiącego uśmiechu. - Co z wami? Zdążyłyście się zaprzyjaźnić?
   Uszczypliwości były nieodłączną częścią mojej natury.
   Obie panie rzuciły sobie nieprzychylne spojrzenia, żeby ostatecznie utkwić je we mnie. 
   - Klaun Krusty - skwitowała kpiąco Ashida.
   Sakura nie była na tyle wygadana. Zsunęła się z krzesełka barowego, zostawiając na blacie kilka jenów.
   - Wierz mi, szalenie pragnę usłyszeć jeszcze kilka twoich żartów na poziomie podstawówki, ale się spieszę - oznajmiła, odrzucając włosy na plecy. - Zobaczymy się kiedy indziej.
   Westchnąłem ze zniecierpliwieniem, kiedy tylko spróbowała mnie wyminąć. Złapałem jej nadgarstek i ponownie przyciągnąłem w swoją stronę, nie przejmując się tym, że stoimy zbyt blisko siebie jak na parę zwykłych znajomych. Dwa dni. Nie widziałem jej tylko dwa dni, a prawda była taka, że już zdążyłem za nią zatęsknić. Powinienem znienawidzić samego siebie za słabość, jaką zacząłem żywić wobec jej osoby. Kto to widział, żebym ja - Uchiha Sasuke - kiedykolwiek zatrzymywał przy sobie dziewczynę? Już mnie kontrolowała. Jedynym plusem było to, że nie zdawała sobie z tego sprawy.
   - Poczekaj, paliwodo - syknąłem, konfrontując się z nią spojrzeniem. - Wylatuję do Sapporo w piątek. 
   Uznałem, że powiedzenie tego metodą ,,prosto z mostu" będzie najlepsze. Kiedy wcześniej rozmawiałem z Sakurą o Izunie, zdecydowaliśmy oboje, że spotkam się z bratem Madary dopiero po nowym roku. Ba, zrobiliśmy to nawet za plecami Ayi, która teraz wpatrywała się w naszą dwójkę na wpół z zaskoczeniem, a na wpół z odrazą. Niemniej - Haruno racjonalnie spojrzała na sprawę i uznała, że zanim dotrzemy do brata prymitywa, musimy wszystko dokładnie zaplanować. Mówiła, że poszuka detali z jego przeszłości, a także głębiej przyjrzy się jego rzekomej śmierci. Niestety, teraz musiałem robić wszystko tak szybko, jak to tylko było możliwe. Miałem miesiąc.
   - W jaki piątek?
   Zniecierpliwiłem się.
   - W ten piątek. Za trzy dni - sprecyzowałem, od razu dostrzegając w jej oczach zdumienie. 
   - Oszalałeś? - jęknęła, przechylając głowę w bok. - Dlaczego tak szybko?
   Biorąc pod uwagę fakt, że byliśmy w trakcie poważnej rozmowy, a ja skupiałem się głównie na jej ustach, naprawdę powinienem zacząć się o siebie martwić.
   - To skomplikowane - odparłem pokrótce, drapiąc się po głowie. - Wyjaśnię ci innym razem.
   Nie sprawiała wrażenia zadowolonej. Zanim jednak zdążyła poinformować mnie o swojej dezaprobacie, Ashida odchrząknęła głośno, przypominając nam o swojej obecności. Ja tylko lekko się zirytowałem, podczas, gdy Haruno zerknęła na nią spod byka. Miałem wrażenie, że gdyby tylko mogła, udusiłaby ją gołymi rękami.
   - Nie przeszkadzaj, gdy dorośli rozmawiają - warknęła.
   Aya kompletnie nie przejęła się jej słowami. Mało tego - stanęła pomiędzy mną i Sakurą. Ja wiedziałem, że zrobiła to tylko po to, by do końca wyprowadzić ją z równowagi, ale prostaczka tradycyjnie dała się sprowokować. 
   - Znajdź sobie jakieś zajęcie, laleczko. Nie mówiłaś przypadkiem, że z twoją przyjaciółką nie jest najlepiej? Biegnij do niej - poleciła, ponaglając Haruno ręką. Nie do końca rozumiałem, na czym opiera się ta ich wzajemna niechęć. Sama zazdrość? Bzdura. Wyjaśniłem wszystko Sakurze, a Aya nie miała być o co zazdrosna. Kobiety! - Pojadę tam z tobą, Uchiha.
   Minęło kilka sekund, zanim zrozumiałem, co powiedziała. Na dłuższą chwilę zawiesiłem spojrzenie na jej czarnych, nieprzeniknionych tęczówkach, jednak nie dostrzegłem w nich żadnej odpowiedzi. Czemu chciała jechać ze mną? 
   - Po co? - żachnąłem się. - Równie dobrze możesz zostać tutaj i poszperać w innych sprawach, chociażby na temat Madary - zauważyłem.
   Prychnęła.
   - Nie ma mowy, żebym zostawiła cię samego - oznajmiła, ściskając kawałek mojej koszulki. - Za dobrze cię znam, narwańcu.
   Może miała trochę racji? Gdyby Izuna nie zgodził się na współpracę, mógłbym zareagować na to zbyt impulsywnie. W całym przedsięwzięciu czołową rolę grała ostrożność. Na wszystko trzeba było patrzeć trzeźwo, żeby nic nie wydało się przed moim stryjem.
   Zanim jednak zdążyłem dać jej swoją odpowiedź, Sakura bez wahania wepchnęła się pomiędzy nas, stając tyłem do mnie, a przodem do mojej eks. Wyglądała tak, jakby zamierzała ją uderzyć.
   - Obejdzie się bez twojego wsparcia, altruistko - oznajmiła zimno. - Ja z nim jadę, prawda?
   Dała mi porządnego kuksańca w bok i dopiero wtedy dotarło do mnie, co mówi. Cholera jasna. Czułem się jak bohater jakiegoś taniego romansidła, w którym dwie panienki walczą o jednego faceta. Zupełnie, jakbym nie miał na głowie większych zmartwień, niż dziwaczna, niezrozumiała rywalizacja pomiędzy nimi dwiema. Przez chwilę spoglądałem krytycznie na Sakurę, ale wreszcie nadepnęła mi na nogę.
   - Tak, jedzie ze mną - przyznałem wreszcie.
   Szkoda, że sam dowiedziałem się o tym w tej chwili.
   

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Udało mi się! Tak jak obiecałam - piątek ;) W wakacje możecie spodziewać się rozdziałów co tydzień, co do tego także nie cofam swojego słowa ;)

Swoją drogą, chyba czas najwyższy, żeby was poinformować - IRHF jest podzielone na trzy sezony. Pierwszy ma 21 rozdziałów, drugi na tyle samo, a trzeci koło 12-15. Ktoś kiedyś zadał pytanie w komentarzu i odpowiedziałam tam, ale tutaj dotrze to do większej ilości osób - tak, mam już rozplanowane całe opowiadanie. Wiem, jak będą wyglądały wszystkie, najważniejsze wątki ;) 

Ostatnia rzecz - już kilka osób namawiało mnie na założenie fejsa i, cóż, chyba uległam presji! Stwierdziłam, że w ten sposób będzie znacznie łatwiej informować was o rozdziałach, niż na gg. W związku z tym - zapraszam!





13 komentarzy:

  1. Jenny jak zobaczyłam że jest nowy rozdział to brzuch mnie z radości zaczął boleć <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam cię za opowiadanie, ale jest jeszcze taka jedna rzecz jak dodajesz rozdział to następny ma już kilka procent i to jest wspaniałe. <3
    No cóż teraz zostało czekać znów do piątku. ;-;
    Weny i dziękuje za rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię konfrontacje na linii Sakura-Aya. Są urocze :D coś mi się wydaje, że ktoś dalej kocha Sasuke.... I jest zazdrosny :D i żałuje, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Nie mogę doczekać się wyjazdu uroczego trio SSA :) byle do piątku, szybko minie, bo przecież wreszcie zawitam do Polski, ale obiecuję przeczytać i skomentować, bo warto. Kawał serducha w to wkładasz, rozdziały są często :) buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Łojejku, jejku, ale się porobiło! Madara pokazał wreszcie do czego jest zdolny i jakoś mnie to za bardzo nie zdziwiło. Ale sprzeczki na linii Aya-Sakura wypadają super xd Już nie mogę się doczekać, kiedy Saki utrze Ashidzie nosa i na przykład Sasuke pocałuje swoją ukochaną na oczach byłej. Albo zrobi coś innego, byleby pokazać Ayi, że Uchiha już od dawna do niej nie należy i że zakochał się w kimś innym. To będzie po prostu spełnienie marzeń <3
    Pisz, pisz! Czekam niecierpliwie na piątek!
    Pozdrawiam cieplutko!

    P.S.: Kilka razy dziennie tu wchodzę i kontroluję procenty. Czy to podchodzi pod uzależnienie? ;___;

    OdpowiedzUsuń
  6. Albo by mieli wspólny pokój. Jeśli to uzależnienie to nie jesteś sama :c

    OdpowiedzUsuń
  7. Baddieeeeeeeeee, kobieto, kocham cie! Tak mocno, mocno! <3 Najlepsze SS <3 Uwielbiam jak tworzysz ich relacje. :3 (są najzajebistrze, reheheh <3).
    *moje uzależnienie od serduszek, poziom hard*

    Szczegóły, szczegóły!
    Madara to stara pizda. Chodź lubię tego zdziadziałego typa, to w tym opowiadaniu mi działa na nerwy. Może kastracja by go jakoś poskromiła, czy cuś. Za dużo sobie chłop wyobraża. Chociaż z tego co widać, Sasuke też ma swoje za uszami, chodź poniekąd został w to trochę wrobiony. No i jeszcze te leki dla Yuugo, no nie ładnie to wygląda.
    Neji oświadczy się Teten, rozpływam się :3 Lubię tę parkę, jest fajna :D Szkoda, że w mandze potoczyło się to, jak się potoczyło... Ach, ten Kisiel.
    Co więcej, nawet lubię Ayę, przynajmniej Sakura ma rywalkę i nie jest nudno. :D Walczą jak koty, normalnie. XDD
    Wspólny wyjazd Sasuke i Sakury? Może być ciekawie. :3
    Interesuje mnie też cały Izuna, i jak wyniknie z nim ta cała rozmowa...

    Pozdrawiam cieplutko! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Choć (i to dwa razy ;---;)
      Co za błąd ;-------; Tak to jest jak się pierwsze pisze, po publikowaniu się czyta...

      Usuń
  8. Witaj
    Trafiłam tutaj do Ciebie po linkach w poszukiwaniu natchnienia do ruszenia z moim opowiadaniem. Na razie zajrzałam do pierwszych dwóch postów, ale już sobie zapisałam w linkach, wrócę, jak będę miała wolną chwilę w pracy : )
    Nie znalazłam spamu, ale chciałabym zaprosić do siebie.
    http://wspolnymi-silami.blogspot.com/ Fuzja Ocenialni, niedługo powinnyśmy otworzyć zgłoszenia, chętnie ocenię coś Twojego autorstwa.
    http://aisics-night.blogspot.com/ A oto mój potworek, który czeka na reaktywację, może coś dodasz od siebie?
    Pozdrawiam
    Wrócę, serio : )

    OdpowiedzUsuń
  9. O, dziewczyno! Trafiłam wczoraj podczas mojej nocy zwiedzania blogów iiii twój tak okrutnie pochłonął moją uwagę, że spać położyłam się przed 5 rano.....................
    Zazwyczaj unikałam historii, gdzie postacie przenosi się do świata rzeczywistego (tak po prostu wolę ich w swojej Konoszej Wiosce :-D), ale twoja mimo tego wyszła na prowadzenie! Możesz czuć się moim popychadłem, bo w końcu zdecydowałam się zacząć to całe blogowanie, bo nie daje mi to spokoju od tygodni..
    Pięknej i prędkiej weny, bo już czekam!

    OdpowiedzUsuń